Harmonijka Hohnera, artysta, scena, mikrofon, blisko „Nocna Zmiana Bluesa”. Czy dalej tłumaczyć o czym i o kim będzie mowa?
Sławek Wierzcholski, twórca i leader toruńskiej „Nocnej Zmiany Bluesa”, postanowił – lata biegną – opowiedzieć o swojej muzycznej historii, muzycznej przygodzie, muzycznej pasji, muzycznych przyjaciołach, znajomych, nieznajomych, widzach, słuchaczach. Był gotów na długą sesję, bo – jak sam przyznaje – jest gadułą. Opowieści bluesmana postanowił wysłuchać Mariusz Szalbierz, dziennikarz muzyczny, publicysta, pisarz, autor książki „Brodnica blues”. Obaj cierpliwie popracowali czas jakiś aż powstał „Bluesowy alfabet Sławka Wierzcholskiego”. Latem 2024 roku pendrive z tekstem trafił do znakomitego, toruńskiego wydawcy, właściciela „Wydawnictwo Adam Marszałek”.
Wkrótce książka zaczęła wędrować ze Sławkiem Wierzcholskim po centrach kultury większych miast, a także miasteczek i wsi, gdzie prężnie działają ośrodki kultury. Ten rozjazd, od Legnicy przez Chorzów do Redy (tu można wymienić kilkadziesiąt miejscowości), był swego rodzaju koncertem muzycznym i wieczorem literackim jednocześnie.
Wiadomo, że Sławek wyrwany ze snu sięgnie po harmonijkę czy gitarę żeby grać, trzepać bluesowe akordy. Dziś ten muzyczny akcent uzupełnia wyjątkową opowieścią. Inaczej mówiąc: gra, śpiewa, opowiada.
Zachęcając fanów do zakupu tej interesującej książki, zapraszamy także na spotkania z muzykiem. Jedno z nich odbędzie się 11 lutego 2025 w Ośrodku Kultury w Skrwilnie w powiecie rypińskim. Inne propozycje, szczególnie z powiatów nowomiejskiego czy brodnickiego, mogą stanowić kolejny rozdział w tej muzycznej wędrówce.
O czym opowiada leader „Nocnej Zmiany Bluesa”? Posłuchajmy, poczytajmy!
„W 2000 roku stałem się właścicielem działki nad jeziorem Głowińskim, na granicy województw kujawsko-pomorskiego i warmińsko-mazurskiego. Wcześniej, na zasadzie płodozmianu, rosło tam zboże albo buraki. Gdy ją kupiłem, cała była porośnięta ostami. Wyglądało to jak pola bawełny w stanie Missisipi. Leśniczy poradził mi, żebym zasadził drzewa, wtedy osty znikną. I rzeczywiście tak się stało.
Postawiłem przyczepę, bo jeszcze nie można było budować. Kiedy działkę odrolniono, wybudowałem dom. To był rok 2009. Później go stopniowo rozbudowywałem. To jest już moje miejsce do życia. Spędziłem tam prawie cały okres pandemii.
Nad schodami mam pawlacz, nazywam go izbą pamięci. Wieszam tam dyplom, statuetki, proporce, różne pamiątki. Mam też różne dokumenty, indeksy ze studiów, legitymacje, książeczki PTTK, wypis ze szpitala, kartki na żywność... Nie mają żadnej wartości, prócz sentymentalnej.
Kiedy po koncertach przyjeżdżam na te swoje odludzie, mogę się wyalienować, zresetować. Siadam z psem przy kominku albo na ganku – i świetnie się czuję. Na wsi – a jest to głęboka wieś – nauczyłem się tego, że nie trzeba tak bardzo się spieszyć. Tam czas płynie inaczej. Znam leśników, dla których płynie jeszcze w innym rytmie. Umawiasz się na trzynastą, a on przyjedzie pół godziny, godzinę później i nawet nie przeprosi, bo uważa, że nic się nie stało. To mi się już udziela. Wciąż cenię punktualność, ale już tak nie świruję. Przyjdę do pana przedpołudniem, no to przed południem, nieważne dokładnie, o której. Już wiem, że nie warto się spinać...” - zanotował Mariusz Szalbierz.
Muzyczne smaczki pozostawiamy Czytelnikom.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze