Postęp techniczny w naturalny sposób powoduje, że z naszego otoczenia bezpowrotnie znikają niektóre zawody. Takimi profesjami, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu można było spotkać prawie w każdej wsi było kowalstwo i kołodziejstwo.
Do dzisiaj przetrwały tylko małe budynki po dawnych warsztatach kowalskich w większości nieużytkowane, tak jak ten przy głównej drodze w Cichem, w gminie Zbiczno, a samych kowali jest jak na lekarstwo, natomiast kołodzieja prawie nie uświadczysz.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie można było wyobrazić sobie życia bez drewnianych kół. Większość wozów i bryczek była na takich się toczyła po drogach. Dziś kołodzieje dawniej zwani również stelmachami zniknęli całkowicie z naszego krajobrazu, tak jak poszły w niepamięć wozy o drewnianych kołach. Tylko czasami wiszą dla ozdoby na budynkach i świadczą, o istnieniu takiego fachu. Wykonanie koła wymagało umiejętności gięcia drewna. Kołodzieje produkowali także drewniane elementy sań, które potem przekazywali kowalom do okucia. Kowal dorabiał także obręcze kół.
Kowal — najważniejsza osoba we wsi
Kowal to osoba, która była niezbędna na wsi. W warsztacie kowalskim naprawiano maszyny rolnicze, a czasem także produkowano je w całości. Do dnia dzisiejszego można spotkać pługi konne, które są w skansenach, a czasami także na złomowiskach znalezione przez robiących porządki w obejściu rolników. Pługi i inne maszyny wykute przez kowala można bez problemu odróżnić od tych fabrycznych. Wspomniane warsztaty znajdowały się najczęściej w centrum wsi, obok małego stawu. Woda służyła kowalowi do moczenia rozeschniętych kół wozu. Drewno wysychając kurczyło się i wtedy spadały zamontowane metalowe obręcze. Często można było zobaczyć wozy stojące w stawie. Po kilku godzinach w wodzie wóz nadawał się do dalszej drogi.
Kowal oprócz naprawy maszyn zajmował się podkuwaniem koni. Często znał się też na ich leczeniu. Osoba kowala cieszyła się szacunkiem wszystkich mieszkańców.
Długa nauka kowalstwa
Aby zostać kowalem, trzeba było przez kilka lat terminować u mistrza. Nauka rozpoczynała się po szkole podstawowej. Rodzice uzgadniali z majstrem warunki, a głównie opłaty jakie będą ponosić za możliwość nauki przez ich syna. A były one niemałe. Jednak osoba, która skończyła naukę mogła liczyć na opłacalną pracę. Początkowo uczeń wykonywał prace porządkowe i obsługiwał miech. Były to monotonne i wyczerpujące zajęcie. Kowalem nie mógł zostać, ktoś kto nie był silny fizycznie. Dopiero po jakimś czasie uczeń mógł wykonywać trudniejsze czynności. Na koniec nauki uczeń stawał przed komisją reprezentującą cech kowali i w ich obecności składał egzamin czeladniczy. Czeladnik miał prawo prowadzić warsztat samodzielnie, ale dopiero zdając egzamin mistrzowski mógł przyjmować uczniów. Zdany egzamin potwierdzano ozdobnym dyplomem.
Kowal, zawód wędrowny
Na wielu wsiach kuźnie należały do całej społeczności. Takie wsie zawierały umowy z kowalami wędrownymi na określony czas. Fachowiec otrzymywał warsztat oraz mieszkanie. Obejmując kuźnię trzeba było posiadać cały zestaw niezbędnych narzędzi, które były przewożone w specjalnych skrzyniach. Zakup narzędzi dla świeżo upieczonego czeladnika finansowała najczęściej rodzina. W ten sposób najczęściej zatrudniani byli kowale w dużych majątkach ziemskich. Umowy podpisywano zazwyczaj w dniu świętego Marcina.
Dentysta w warsztacie
Dawniej na wsi nie było dostępu do dentysty, a na tych przyjmujących pacjentów w mieście nie każdego było stać. Dlatego osoba z bolącym zębem udawała się do kuźni. Kowal znał się również i na takiej robocie. Nie zawsze operacja taka odbywała się bezboleśnie. Śmiano się, a może było tak w rzeczywistości, że opornym kowal unieruchamiał głowę w imadle, zwanym czasami śrubsztakiem. Stąd powiedzenie czasami spotykane do dnia dzisiejszego „że jak nie inaczej to łeb w śrubsztak”. Dlatego dzieci czuły respekt i strach przed fachowcem z młotem i kowadłem i straszenie kowalem przez niektórych rodziców bywało w modzie.
Dzisiaj tylko kowal-artysta
Kowalstwo w niewielkim stopniu przetrwało do dzisiaj. W większości kowale stali się ślusarzami i często wykonują artystyczne elementy bram, płotów i balustrad. Na szczęście są pasjonaci, tacy jak Jan Ostrowski, kustosz Muzeum Lokalnego w Łąkorzu, którzy dla potomnych starają się zachować relikty świadczące o tożsamości ziemi lubawskiej i terenów Pojezierza Brodnickiego. Z jego inicjatywy powstała w Łąkorzu kuźnia wzorowana właśnie na tej z Cichego. Obiekt, jak i sąsiadujące muzeum, można zwiedzić po umówieniu. Kontakt telefoniczny z kustoszem Janem Ostrowskim 509 980 320.
Oprac. (bd)
Fot. Archiwum Krzysztofa Kliniewskiego, Grzegorza Miedzianowskiego i Janusza Laskowskiego
Napisz komentarz
Komentarze