Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 22 kwietnia 2025 10:05
Reklama dotacje dla firm

Tuż po zachodzie słońca

Tuż po zachodzie słońca

Plaża między Łebą a Kołobrzegiem. Otwarte morze. Horyzont bez żadnego statku, wyraźnie oznaczony. Kreska wtapiania się dwóch żywiołów dobrze widoczna. Od wczoraj woda zmieniła swój kolor – zieleń nabrała barw modrych. Białe grzywy przewalających się łagodnie fal bliżej brzegu. W rytmie.

Turyści odpoczywają idąc – na bosaka, w klapkach, sandałach. Z kijami i bez. Mają dosyć upałów powyżej 30 stopni C. Błogosławią dzień wietrzny i temperaturę, która spadła zasadniczo. Może tylko na jeden dzień? Wdychają jod i poszukują w komórkach jak długo tak będzie, jaka prognoza na jutro, na tydzień. Tłumu nie ma. Większość idzie do ostatniej ostrogi, w stronę Łeby. Odwrót i spacer na Kołobrzeg.

Ostrogi prostopadle wbijają się w plażę, rozbijają niewielkie dziś fale, w zasadzie łagodzą ich niewielką w istocie siłę. Po to są. Ale jest też teza, że są po to, żeby mewy na nich siadały. Każda osobno, na swoim balu. Na ostatnim, najdalej w morze, wyższym ponad wszystkie, siedzi kormoran. Sprawia wrażenie rzeźby przyspawanej do tzw. małej architektury wodnej.  Czeka spokojnie i cierpliwie, o czym ryby nie wiedzą.

Wiatr trzyma morze w ryzach. Tego dnia nie pozwala na wiele. Załamane fale i ich częstotliwość dopływania do plaży, potwierdzają jedynie, że panuje nad wszystkim. Zapanuje też nad deskarzem, amatorem windsurfingu, który zakończył taklowanie. Deskę ułożył na żaglu do góry dnem, żeby żagiel, przypadkiem uniesiony przez wiatr, nie pożeglował gdzieś samotnie, choćby na wydmy.

Za żeglarskimi okopami, gdzie leżak, plecak i ubranie, z dziesięć metrów w stronę wydm, stanowisko artystki, która położyła na piasku sztalugi. Nie zdejmowała kurtki, tym bardziej szortów, bo przecież się ochłodziło, z bandanką na głowie przyglądała się z zainteresowaniem temu, co robi deskarz. Zerkając na spacerujących jak gdyby pilnowała, żeby nie zrobił niczego co by mogło ją zaskoczyć, czego mogłaby nie zauważyć. W każdym jego ruchu, zmianie położenia leżaka, pragnęła, żeby już wreszcie wziął ten drachel i wlazł do wody. 

Poznawali się wzrokiem, mimiką. Windsurfingowca ciekawiło, dlaczego jej sztalugi leżą na piasku, natomiast artystka nie mogła zaspokoić swojej ciekawości jak to jest z tym pływaniem. W końcu nie wytrzymała i podeszła.

- No to kiedy wreszcie popłyniesz??? Nie mogę się skupić...Wera mam na imię – wyciągnęła rękę. - Weronika też mówią, zdarza się – spojrzała zalotnie.

- Fantastycznie – deskarz uśmiechnął się. - Wiktor jestem. Miło kogoś poznać na plaży – podał jej swój leżak i obie ręce, żeby bezpiecznie usiadła. - Domyślam się, że artystka szuka natchnienia, krajobrazu, obiektu, leniwego odpoczynku, artystycznej inspiracji...

- Mylisz się. Szukam ciebie! – wypaliła, mrugając czarnymi oczami jak gdyby z pretensją, poprawiła czarne włosy uciekające z bandanki. - Bierz się za pływanie, jak długo mam czekać...

- … skąd ci to przyszło do głowy?

- Właśnie teraz jak siedziałam i gapiłam jak się mocujesz z tym, jak to nazwać... Sprzęt to nie wszystko, trzeba umieć pływać! A ty, mogę tak przypuszczać, niewiele potrafisz...

Deskarz nie przewidział takiej sytuacji, domyślił się, że dziewczyna robi pod niego podchody, że tak może się zacząć historia pewnej znajomości. Zagram w te karty, powiedział do siebie i całą rzecz sprowadził do parteru, czyli piasku na plaży.

Powoli, demonstrując wszystkie walory męskiego ciała, zdjął bluzę od dresów i włożył t-shirt chłodzący, koszulkę w chorwackie barwy narodowe, biało-czerwoną szachownicę. Spodenki miał typowe, po kolana, w czerwonych barwach, także z chorwacką aplikacją. Do tego wszystkiego dołożył kolarskie rękawiczki bez palców i kolarskie okulary słoneczne. Piankę zostawił na kocu, zbyt ciasna.

- Ty chyba jesteś zawodowiec – Weronika niemal zaniemówiła.

- Coś ty, jestem tylko wicemistrzem Polski dziennikarzy... Tak się jakoś złożyło. No to cześć, popilnuj moich klamotów. Idę na wodę... -  polizał palec sprawdzając wiatr, choć doskonale wiedział, że jest zachodni, od Kołobrzegu, może przejść w północno-zachodni.

Przeniósł deskę, schował miecz, nie mógł czekać. Teraz już tylko chodziło o zaspokojenie swojej pasji i oczekiwania, a nawet zniecierpliwienia Weroniki. Połączył żagiel z deską i wszedł do wody na głębokość statecznika. Trzymając bom postawił lewą nogę na burcie, a wiatr wciągnął go swobodnie na deskę. Pełen profesjonalizm. Żagiel przyjął na siebie mocny podmuch. No i dał się ponieść. Gdy już wyczuł stabilność wiatru zawiesił się na trapezie, szorując momentami tyłkiem po wodzie. Fale dawały mu szansę krótkich skoków. A jak! Idę na całego! Stopy w strzemionach, a wiatr robił swoje, gnał go w stronę Łeby. On jednak wiedział kiedy ulec płynąc baksztagiem, a kiedy mocno się spiąć, nisko wyłożyć, zawisnąć na trapezie kilka centymetrów nad wodą. Wtedy mógł nogą sprytnie schować miecz, zwolnić lewą rękę, tę bliżej masztu i pomachać brzegowym, stojącym po kostki w wodzie, jak Wera.

- Och ty w życiu.... - zachwyciła się artystka, która miała w swoim dorobku kilka wystaw m.in. w Poznaniu, Sopocie i Łodzi, i na głowie młodzież w domu kultury, w niewielkim mieście wielkopolskim oraz dzieciaków w szkole podstawowej. 

No ale dość tego, trzeba zrobić zwrot przez rufę i w powrotną trasę. Wykonał to bez problemu, pod wiatr musiał wyostrzyć, halsować, zmieniając kierunek jazdy. Mogło się wydawać, że płynie nie w tę stronę. Wątpliwości miała Wera, nie mając pojęcia o żegludze. Co on robi? Gdzie on płynie? Nie w tę stronę, krzyknęła i sama zdziwiła się, bo przecież nie mógł usłyszeć.

Dopłynął do miejsca, z którego wystartował, padając na plecy, chyba ze zmęczenia. 

Usiadł na kocu. Ściągnęła mu tę chorwacką koszulkę i wytarła plecy ręcznikiem, opiekuńcza nieznajoma, dopiero co poznana.

- Jakie wrażenia?

- Jak zawsze. Gdy deska idzie w ślizg i szorujesz spodniami po wodzie, rośnie adrenalina.

- No to opowiadaj, wszystko od początku...Ciekawa jestem czy umiesz kłamać – było to trafienie godne szpadzistki a nie historyka sztuki.

- Jak długo tu będziesz?

- Jeszcze tydzień...

- Mamy sporo czasu...

- Ja chcę teraz. Już!

- No to już! Byłem w Połajewie nad Gopłem. Całkowicie zielony. Znajomy pożyczył mi deskę i dał tydzień czasu. Potrafiłem przez kilka godzin spadać do wody, wchodzić i znowu, wyciągać maszt z żaglem i ponownie z nim spadać. Nogi się trzęsły, ręce. Nic nie wiedziałem o wietrze, spluwałem do wody, żeby sprawdzić czy płynę. Łajza a nie deskarz. Z pobliskiego miasteczka przyjechał właściciel deski. Zobaczył mnie w akcji, uśmiechnął się i dał jeszcze drugi tydzień. Pytam go, co zrobić jak złapię wiatr i mnie poniesie na drugi brzeg. On na to całkiem poważnie: dobre pytanie, otóż jesteś na brzegu, wciągasz deskę, żagiel i idziesz do Złotowa, to jest mała wieś, jakieś dwa-trzy kilometry w stronę Kruszwicy, tam jest sklep geesu i sklepowa, fajna kobita, zapytasz ją jak wrócić i ona ci powie...

- I taki typ zostaje wicemistrzem Polski dziennikarzy? To jakaś większa bujda?

- I tak i nie. W każdym razie - kolejne wakacje mijały -  już pływałem, już miałem za sobą Chorwację i wyspę Murter, wokół której się żeglowało, bywałem w kraju na Zatoce Puckiej. Właśnie tam odbywały się jakieś regaty, byli wszyscy najlepsi. No i trener Witek Nerling z YKP Warszawa, wychowawca medalistów mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich z Zosią Klepacką na czele. To on rzucił pomysł rozegrania jednego wyścigu dla dziennikarzy zgromadzonych na okoliczność regat. Nazwał ten wyścig mistrzostwami Polski. Nie tylko był trenerem, ale też pisał do czasopism związanych związanych z żeglarstwem. Oczywiście, wygrał tę imprezę, ja dopłynąłem drugi, a reszta świata po godzinie. Reszta świata, czyli trójka pasjonatów spadania z deski windsurfingowej. Tak mieli zapisane na dyplomie ukończenia regat. Szósty „artysta”  otrzymał dyplom z dopiskiem DNF, don't finish.

- Ale mnie rozbawiłeś...Myślę, że chyba nie do końca skłamałeś, wicemistrzu – dopytała z zagadkowym uśmiechem.

Chciał żeby ta zaczepność z jej strony trwała. Miała swój specyficzny urok. Bardzo go to jednocześnie podniecało. Wieczorem umówili się na fotografowanie zachodu słońca, zjawiska gromadzącego wielu wczasowiczów i na kolejne opowieści, tym razem o sztuce. 

- Cóż ja mogę o sobie, skromna nauczycielka z miasteczka schowanego między metropolie? Jestem marzycielką i właśnie ta cecha mi towarzyszy w tym co robię. Czy to malarstwo olejne, akryl na płótnie, akwarela – wszystkie formy ukazują bogactwo marzeń kobiecych, inspirowane są moimi emocjami. Przenoszę siebie w świat, gdzie granice są tylko wyobraźnią. Co ty wiesz o sile marzeń?

Zabrzęczał telefon. - Z redakcji – opuścił legowisko, zostawiając Werę z aparatem fotograficznym, celującą w zachód słońca z ptakiem w środku tarczy.

- I co tam? - zapytała nie ruszając się z miejsca, kontrolując obiektyw.

- Zastanawiam się, piękna panienko, jak ci to powiedzieć... Niestety wysyłają mnie na Ukrainę. Muszę jechać – rozłożył ręce. - Najgorsze, że zaraz. A przecież muszę się przepakować, wziąć coś świeżego na siebie. I w drogę...

- ??? - jej oczy mówiły wszystko. Pojawiły się łzy. Nie, nie mogła uwierzyć. Dlaczego teraz?

- Też myślałem, że po zachodzie słońca cała noc przed nami, że razem obejrzymy sobie wschód, zjemy razem śniadanie, że będzie nam dobrze z sobą...

- Marzyłeś o tym?

- Chciałbym, żeby te marzenia się spełniły – sam się zdziwił, że tak odważnie to zabrzmiało.

- Jedź – otrzepała się z piasku, wytarła nos, oddała mu aparat i pokazała palcami ile im zabrakło do szczęścia.

- Tyci... 

Chciał ją przytulić, pocałować, może coś powiedzieć, ale oddaliła się w stronę mola. Gdy zniknęła za kutrami obejrzała się, ale deskarza już nie było.

- Przaja! Przaja!!! – krzyknęła w próżnię co w regionalizmach śląskim i wielkopolskim też oznacza: kocham cię!

Tekst i fot. Bogumił Drogorób


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 9.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 8.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 7.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 7.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama