Jachu Kapidura uprawiał kolarstwo szosowe w TKK Pacific Toruń. Jako młodzieżowiec miał niezłe wyniki, z medalami mistrzostw Polski włącznie. Po zakończeniu kariery został masażystą, początkowo w toruńskim klubie.
Nie czas tu na opis historii długiej kariery Jacha, który w protokołach sędziowskich występował jako Dariusz Kapidura. W pamięci kolarskiej elity zapisał się jako Jachu Kapidura i właśnie Jacha, dziś masażysty stajni o nazwie DSM Firmenich PostNL kilka słów z Tour de France zwanego też Wielką Pętlą.
- Nie jesteśmy grupą tak silną jak UAE Emirates, gdzie jedzie Tadej Pogacar, jak Team Visma z Dunczykiem Jonasem Vinegegaardem, czy Bora z Primożem Roglicem, wycofanym po kraksie, czy Ineos z naszym Michałem Kwiatkowskim. Natomiast zaczęliśmy bombowo – nasz lider Francuz Romain Bardet wygrał premierowy etap wyścigu Tour de France 2024, który po raz pierwszy w historii wystartował z terytorium Włoch. Co więcej, Bardet pierwszy raz w karierze wywalczył żółtą koszulkę lidera Wielkiej Pętli! I co z tego, że na jeden dzień? Słabsze teamy stawiają sobie tylko jeden cel: wygrać etap pierwszy trzeci, dwunasty. To bez znaczenia. Jeżeli etap wygrany, wyścig zaliczony, można jechać do domu. To znaczy, - jedzie się już bez żadnego stresu, bo nikt od ciebie nie wymaga, żebyś wygrał cały wyścig. A już tak poważnie: cenię sobie pracę w tej grupie, w której jedzie międzynarodowe towarzystwo: Romain Bardet, John Degenkolb, Nils Eekhoff, Fabio Jakobsen, Oscar Onley, Frank van der Broek, Bram Welten.
Przykładem podobnym może byś Team Ascana z Kazachstanu. Jedzie tam Mark Cavendish. Wybitny sprinter, w górach kłopot, aby dojechać, aby zmieścić się w czasie. No i tak się składa, że Mark wygrał aż 34 etapy w Tour de France ze swoim udziałem. Można było w ciemno stawiać, gdy etap był płaski, że przegoni wszystkich. I w tym roku doczekał się znów. Pobił rekord sławnego Eddy Merckxa. Belg wygrał 34 etapy z pięćdziesiąt lat temu. Mark dorzucił etap nr 35! W tym momencie dla niego Tour de France 2024 już mógł się skończyć. Ale – są jeszcze etapy, gdzie Cavendish może coś jeszcze wykombinować. Człowiek z Wyspy Man, jak się przedstawia, bo tam się właśnie urodził. To wydarzenie nie przeszło bez echa. Wszyscy byliśmy szczęśliwi, kolarze, ekipy techniczne, o kibicach nie wspominając. Za metą cieszyli się nawet rywale, którzy przegrali z nim na finiszu, a dyrektor wyścigu Christopher Preud’homme piał z zachwytu i mówił o historycznej chwili. Warto uczestniczyć w podobnych wydarzeniach.
O czym tu jeszcze? Zapewne nazwiska Tadeja Pogacara oraz Jonasa Vinegegaarda wywołują dreszcz emocji. Ich niedzielny pojedynek pokazał jak rozgrywa się wyścig o wszystko. Pireneje, trasa z podjazdami, pięć tysięcy metrów przewyższenia, ponad 200 km. Ostatnie kilkanaście kilometrów pod górę. Tadej miał niewielką przewagę czasową i nie on musiał nadawać tempo, ani jego grupa. Pracowali więc chłopaki z Team Visma, od Jonasa. Wreszcie nadszedł moment, kiedy trzeba zdecydować: teraz albo nigdy. W tej sytuacji był Duńczyk. Depnął mocno. Na kole mu został tylko Pogacar. Słoweniec przykleił się i nie miał chwili zwątpienia, żadnej większej różnicy. Koło wkoło, na dwadzieścia centymetrów. W takiej chwili prowadzący ma tylko jedno w głowie: urwać rywala. Nie ma innego wyjścia. W tej akcji to Tadej załatwił Duńczyka, bo na cztery kilometry przed metą nacisnął jeszcze mocniej na pedały, a trasa w dalszym ciągu, do końca pod górę. Dokłada jeszcze ponad minutę. Podobnie jak w Giro d'Italia Pogacar jest żądny wygranej. Nie odpuszcza. Nie ma zmiłuj się, żadnych podarunków. Uprzejmości są za metą.
Notował: Bogumił Drogorób
Fot. Pixabay
Napisz komentarz
Komentarze