Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 24 kwietnia 2025 11:57
Reklama dotacje unijne dla firm

Z życia wzięte. Dzieciństwo w bidulu

Z życia wzięte.  Dzieciństwo w bidulu

Odkąd tylko pamiętam mieszkałam w domu dziecka. Miałam niecałe 4 lata, kiedy tam trafiłam. I nie dlatego, że moi rodzice zginęli w wypadku i nikt z krewnych nie mógł się mną zająć. Ale dlatego, że moja matka mnie porzuciła. Głodne, zmarznięte dziecko w nocy, zostawiła na środku ulicy. 

Nie rozumiałam dlaczego muszę żyć w gromadzie z innymi, obcymi dziećmi. Tęskniłam za mamą, ale jej nie było, a rana w sercu, z tęsknoty, coraz bardziej bolała. Przez lata czekałam, że przyjdzie po mnie. Jednak tylko sąsiadka, mocno już stara kobieta, czasami mnie odwiedzała. 

Z jej opowieści wiem, że mieszkaliśmy w kamienicy na obrzeżach. W domu często było głodno i chłodno. Matka pracowała na dworcu, chyba sprzątała, ale większość nędznej wypłaty i tak przepijała razem z różnymi wujkami, którzy się u nas kręcili. 

Nie pamiętam jak mieszkaliśmy, ani jak wyglądałam, ale dzięki opowieści sąsiadki mogę to sobie wyobrazić. Już jako nastolatka trafiłam na ślady policyjnych akt z tamtej nocy, gdy byłam porzucona. „Skrajnie wychudzona, zaniedbana i zziębnięta dziewczynka, w wieku około 2-3 lat”- czytałam w raporcie. Skoro policjanci, którzy przecież niejedno w życiu widzieli, tak napisali, to musiało być ze mną kiepsko. 

Tamtej nocy miałam trzy lata i osiem miesięcy. Matka, w środku nocy wyszła do sklepu monopolowego. Była już mocno pijana, ale widocznie chciała jeszcze dopić, skoro ciągnęła za rękę dziecko, które podobno się wyrywało i płakało. To pewnie dlatego mnie porzuciła w środku nocy na ulicy. W końcu października, po ciemku, pomiędzy jeżdżącymi samochodami i autobusami zostałam sama. Ale w tym wszystkim miałam dużo szczęścia. To podobno była wyjątkowo ciepła noc, no i akurat jakieś starsze małżeństwo wracało z kina i zauważyli małą dziewczynkę błąkającą się w nocy, przystanęli i wezwali policję. Być może to uratowało mi życie. Policjanci zabrali mnie na komisariat, dali do jedzenia kanapkę i ciepłą herbatę, a inni szukali mojej matki. Nie wiem jak to możliwe, ale, smak tamtej kanapki pamiętam do dziś. Może dlatego, że takich przysmaków wcześniej nie jadłam. Na co dzień musiałam zadowolić się suchym chlebem albo resztkami jedzenia przygotowywanymi dla „wujków”… Policjanci szybko znaleźli moją matkę. Była w jednej z lokalnych knajp, kompletnie pijana. 

Dzieciństwo i młodość spędziłam w domu dziecka 

Zostałam skierowana do policyjnej izby dziecka. Przez chwilę miałam nadzieję, że jak matka wytrzeźwieje, to po mnie przyjdzie. Ale tak się nie stało. Mijały lata, a ja jedyne co od niej dostawałam to listy, w których pisała, że jestem jej ukochaną córeczką. No i, że życie daje jej w kość i, że lepiej będzie, jak wychowają mnie obcy ludzie. Tylko że mijały lata, a ja wciąż byłam w bidulu. Matka nie zrzekła się praw rodzicielskich, dlatego nie kwalifikowałam się do adopcji. Z biegiem lat w ogóle przestałam odbierać od niej listy. Kiedyś poprosiłam wychowawczynię, żeby mi ich nie przynosiła. Miałam wrażenie, że zamieniam się w bryłę lodu. Jak ktoś mnie pytał o rodziców, robiłam smutną minę i mówiłam, że zginęli w wypadku samochodowym. Łatwiej mi było żyć ze świadomością, że matka nie żyje, niż że mnie porzuciła, jak jakiegoś śmiecia.

Bardzo chciałam jak najszybciej wyrwać się z „bidula”. Śniłam, o tym, że kiedyś opuszczę te mury. Nieźle się uczyłam, żeby zdobyć dobry zawód i do czegoś dojść własnymi siłami. Skończyłam liceum ekonomiczne, pracowałam w urzędzie, a po godzinach prowadziłam księgowość różnym jednostkom. Wynajęłam dość tanio pokój u starszej kobiety, której w zamian we wszystkim pomagałam. Mogłam odkładać pieniądze, aby kiedyś mieć własny kąt.

Los mi sprzyjał 

Spotkanie Jacka, mojego męża było przełomem w moim pozbawionym ciepła i miłości życiu. To mój anioł. Wychował się w normalnej rodzinie, ma duży warsztat samochodowy. Nie mogłam lepiej trafić. Przed ślubem opowiedziałam mu swoją historię i o traumie jaką matka, ta zła kobieta, mi zafundowała. To historia zlepiona ze strzępków wspomnień z opowiadań sąsiadki i policyjnych notatek. Choć trudno mi było w to uwierzyć, ale ja, dorosła i wydawało się twarda kobieta, gdy o tym mówiłam rozpłakałam się jak dziecko. Trauma bycia porzuconą, chyba nigdy nie przestała boleć. Jacek wiedział, przez co przechodzę, dlatego przytulił mnie i dał się wypłakać. - To dobrze, że mi to powiedziałaś – wyszeptał. - Człowiek nie powinien dusić w sobie takich ponurych tajemnic. A myślałaś kiedyś, żeby ją odnaleźć, porozmawiać i zapytać, dlaczego cię porzuciła? - Aż mnie zmroziło, gdy to powiedział.

- Ty chyba nie mówisz poważnie! - Miałabym jej szukać?! Chyba po to żeby wygarnąć co o niej myślę, albo zrobić jeszcze coś gorszego, żeby sobie ulżyć. - Nie mów tak Zuziu - pogłaskał mnie po twarzy. - Przecież to twoja matka, a matkę ma się tylko jedną.- Ona nigdy nie była i nie będzie dla mnie matką - odburknęłam. I pewnie, gdzieś pod jakimś płotem zakończyła już swój żywot…Więcej o niej nie rozmawialiśmy.

Pobraliśmy się, kiedy miałam zaledwie 21 lat

Dziś, po 11 latach, z dumą mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Choć nie zawsze było łatwo. Brakowało mi wzorców rodziny. Często nie wiedziałam co robić, jak żyć. Ale dzięki Jackowi i teściom udało mi się uniknąć wielu błędów. Jednak wciąż bałam się, że mogę być dziedzicznie obciążona alkoholizmem. Na wszelki wypadek kilka lat temu, za namową męża całkowicie zrezygnowaliśmy z alkoholu w naszym domu. Nigdy nie chciałam, aby moje dzieci przechodziły przez piekło, przez jakie przeszłam ja. 

Los płata figle

Nie spodziewałam się żadnego listu, dlatego zdziwiłam się gdy w skrzynce znalazłam awizo na polecony. Na poczcie, gdy otworzyłam kopertę mało nie padłam. „Sąd Rejonowy w … zobowiązuje panią do objęcia opieki nad matką Danutą …… w związku z jej ciężkim stanem i powikłaniami po przebytych chorobach”.

Litery skakały mi przed oczami w szaleńczym tańcu. A więc ona żyła. Najwyraźniej po chorobie, w dużym stopniu została niepełnosprawna, jak napisane było w piśmie… I pozwała mnie o alimenty! Z pisma wynikało, że jestem jej jedynym dzieckiem. I co z tego?! Jak ona nigdy nie była dla mnie matką! Poczułam się, jakby w środku gotowała się we mnie smoła. Nagle wróciły wszystkie wspomnienia. Przestałam być ponad 30-letnią, odnoszącą sukcesy kobietą, dobrą matką i żoną - znów stałam się przerażoną 3-latką porzuconą w nocy na ulicy. - Niedoczekanie! Ani grosza jej nie dam! Niech znika - warknęłam wściekła, chowając list do torebki.

Po raz pierwszy od wielu lat 

odżyła trauma i koszmary. Usiadłam przed telewizorem. Ale nie interesował mnie film. Jacek od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Zuza, co się dzieje? Nie zamierzałam nic mu mówić, ale list palił mnie w kieszeni jak rozżarzone węgle. Nie chciałam tego przerabiać jeszcze raz. Ale nie miałam tajemnic przed mężem i gdy już szykowaliśmy się do snu, nie wytrzymałam i powiedziałam Jackowi o liście. - Jak można być tak podłym?! – wybuchłam, wyciągając list. - Podła baba! -Teraz wie, że ma córkę.- Chce moich pieniędzy!- A może to wcale nie o pieniądze chodzi - szepnął Jacek. - Może ona po prostu tęskni za tobą?

- Nie bądź śmieszny! Przecież ona nawet mnie nie zna! Zostawiła mnie na pewną śmierć. Jacek pokręcił głową i znów szepnął coś o jednej matce, ale znał mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie ma co nalegać. Przez kilka kolejnych dni starałam się nie myśleć o tym liście. Zajęłam się przygotowaniami do 1-wszej komunii Hani, naszej córki. Kiedy byłam w domu dziecka, pierwsze komunie nie były szczęśliwymi dniami. Niby uroczystość, ale dzieci były smutne. Dlatego chciałem, aby moim skarbom wszelkie uroczystości kojarzyły się z radosną, rodzinną atmosferą i tradycjami, jakie przy pomocy Jacka i teściów tworzyliśmy z naszą gromadką.

Po powrocie z kościoła, już po prezentach i życzeniach, gdy siadaliśmy za pięknie udekorowanym stołem, zauważyłam, że Jacek zachowuje się jakoś dziwnie. Chodził niespokojnie i wyglądał przez okna. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.

- Oj chyba któraś z sąsiadek przyszła z życzeniami do Hani. Jacku otwórz, powiedziałam. Głos uwiązł mi w gardle, kiedy otworzył drzwi. Nie poznałam stojącej za nimi kobiety. Jakaś wynędzniała staruszka. Ale coś w głębi duszy sprawiło, że od razu wiedziałam, kto to jest. -Jak mogłeś? - warknęłam w stronę Jacka, ale on, wcale nie zareagował.- Proszę, niech pani wejdzie - powiedział serdecznie. -Ale, ja taka nieubrana - kobieta najwyraźniej unikała mojego wzroku.- Nie wiem, czy w ogóle powinnam…- Na pewno nie powinnaś - syknęłam, ale umilkłam zmrożona karcącym wzrokiem męża.

Później wszystko potoczyło się błyskawicznie

W korytarzu, nagle znalazła się Hania i Mikołaj, nasz młodszy syn. Zaciekawieni zerkali na gościa. - Mamusiu, kim jest ta pani? - spytała Hania. Ta pani - zaczęłam powoli, nie wiedząc co powiedzieć. -Ta pani, to wasza babcia, Danusia - powiedział poważnie Jacek. Nim zdążyłam zaprotestować, Mikołaj krzyknął: - Babcia?! Hurrra! Zawsze marzyłem, żeby mieć dwie babcie! W ostatniej chwili ugryzłam się w język, żeby nie krzyknąć, że to nie jest żadna babcia. To pijaczka, która porzuciła mnie na ulicy, gdy byłam małym dzieckiem! Ale na szczęście nic nie powiedziałem. Na szczęście, bo kiedy moja matka usiadła przy stole stało się tak, jakby na dom spłynęła jakaś poświata. Nie wiem, na czym to polegało, ale właśnie w moim sercu zaczął topić się kawał lodu, jaki był tam przez lata, a teraz czułam, jak przemienia się w łagodne ciepło. - Pamiętasz, co ci mówiłem? - szepnął Jacek, ściskając mnie za rękę.- Nienawiść niszczy głównie tego, który nienawidzi. Czujesz to teraz? 

A ja po raz kolejny w życiu pomyślałam, że mam mądrego i najcudowniejszego męża na świecie.

Notowała: Wiesława Kusztal

Fot. Pixabay


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 9.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 8.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 7.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 7.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama