Zeszliśmy do piwnicy. Otworzył lodówkę, gdzie spoczywało mięso. Dla mnie mięso, dużych rozmiarów. Tylko tyle. Dla niego brisket. Bardzo precyzyjnie je określił i w tłumaczeniu też: mostek wołowy. Sześć kilo tego przywiozłem, doprecyzował.
Plan był taki, żeby majówkę odbyć w siedlisku na Kaszubach, położonym nad stawem na skrzyżowaniu tras Wejherowo – Chojnice oraz wszerz, między Bytowem a Żukowem. Siedlisko należy do Henryka z Przemyśla, który zszedł ze statku pływającego pod obcą banderą na wcześniejszą emeryturę. Wypływał swoje jako Chief Officer. Teraz ma siedlisko, kobietę i ma się dobrze. Sygnał przesłał do mnie, reportera na szlaku, który nigdzie się nie pcha, ale lubi być. Blisko projektów nieznanych, w których można uczestniczyć – zobaczyć, poznać, obwąchać. W tym przypadku twórczy wysiłek kumpla z klasy maturalnej.
- Na miejscu dowiesz się co znaczy grill. Prawdziwy grill,
BBQ – brzmiało w zaproszeniu. - Na dodatek majowy czas, więc nad czym się zastanawiać.
W drogę
Jadę trasą okrężną, z Brodnicy przez Bydgoszcz, gdzie kilka spraw załatwiam, a potem już 1 maja, bez PRL-owskich skojarzeń. Żeby dojechać na grilla muszę pokonać blisko 280 km. Lubię takie jazdy, jeszcze jakoś mi się nie znudziły. Za Chojnicami wpadam na drogę 212, która mnie zaprowadzi tam gdzie od połowy kwietnia do jesieni wczesnej zainstalowany jest Chief Officer z Przemyśla. Nikt mnie nie goni, nigdzie się nie spieszę, dlatego zjeżdżam na parking we wsi Wolność, skąd droga do leśniczówki o tej samej nazwie i na zachodni brzeg Jeziora Charzykowskiego. Teren wsi Wolność umocni we mnie przekonanie w jakim miejscu i momencie historii kraju i Europy jestem. Myślenie dużymi literami ma tu swoje uzasadnienie. Poza tym – lubię wpadać tam, gdzie nikt mnie nie oczekuję, gdzie nigdy w życiu nie byłem, choćby po to, żeby rozkoszować się przyrodą, upalnym dniem, niezbyt pomarszczonym jeziorem w niemal bezwietrzny dzień majowy. Zapisuję w notatniku, że wypada tam być, nabrać energii.
Bez pośpiechu dalej na północ. Kilkanaście kilometrów za Wolnością i Grodziskiem Wolność trzeba koniecznie zwolnić i zatrzymać się. Znak drogowy wyjaśnia powód: Babilon. Refleksja historyczna jednoznaczna: Mezopotamia, starożytne miasto, nad Eufratem, Brama Boga. Żadnych podobieństw, żadnych archeologicznych poszukiwań. Babilon – po prostu wieś na trasie, na drodze 212, z nowoczesnym kompleksem wypoczynkowym. Tu mała dygresja – na koloniach letnich w Babilonie bywał kolega z podwórka Mic-hał.
Jeszcze dalej na północ. Wsie po drodze mają już podwójną nazwę: polską i kaszubską. W ten sposób trafiam do Warszawy. Wersja kaszubska do Warszawy to Warszawa. Nic nadzwyczajnego. Jest Warszawa, po prostu jest. Kilometr stąd nad Jezioro Kiedrowickie, gdzie znajdziemy dom na wzgórzu i nocną przystań „Dobri Môl”, co znaczy Dobry Młyn, gdzie jest ulica Strażacka przy której mieszka sołtys.
Stamtąd już blisko nad jezioro, nad którym pomieszkuje Henryk z Przemyśla ze swoja partnerką, niegdyś Chief Officer, który po zejściu ze statku stał się właścicielem siedliska, a w sprawach kulinarnych niezastąpionym mentorem.
BBQ, czyli Barbecue, czyli Grill
Przyjechałem o czasie. Podziwiam talent w kształtowaniu architektury krajobrazu. Okazuje się, że to dzieło jego kobiety, Magdy. Więc Magda w kwiatach, przy krzewach, w winogronach, w grządkach, zagonikach. Dom otoczony przyrodą o zmiennych barwach, nie ma gdzie samochodu ustawić, aż szkoda wjechać tu czy tam.
Magda przy krzewach, ja z Henrykiem, chief officerem na emeryturze, przy piwie. Z tarasu widok na staw w niecce, wokół modrzewie, buki, dębina – wszystko to jego pomysł. Na wszystko ma uzasadnienie, krytyki nie znosi.
- Musi być po mojemu – stara odzywka, stara śpiewka.
Po Henrykowemu musi być także grill, któremu od lat poświęca najwięcej uwagi. Przyznaje – zobaczył jak to robią Amerykanie w Texasie, podejrzał i przejął pomysł.
Jest 1 maja, godz. 22.00. Henryk z Przemyśla, w siedlisku na Kaszubach wyciąga z lodówki zamarynowany brisket, wkłada do pieca grillowego i tak wiedzie swoją opowieść:
- Ta metoda opracowana została przez niewolników amerykańskich. Były takie czasy. A więc musi być 90 do 105 stopni Celsjusza, albo 250 Fahrenheita. Mięso będzie siedziało do godz. 15.00 następnego dnia. Dopiero wtedy będzie można spożywać. Marynatę zrobiłem na model kaszubski, szczegółów nie będą zdradzał. Spalane jest drewno dębowe. Oczywiście dąb musi być suchy, dobrze wysuszony. Dlaczego dąb? To drewno daje dym przeźroczysty, że się tak wyrażę. Inne gatunki mogą zadymić mięso, bo dają dym ciężki. Efekt wówczas jest taki, że mięso czernieje, ale zjeść się da. Nic nie przepadnie. Dodać tu wypada, że Amerykanie biorą do palenia orzech amerykański, stosunkowo drogi. Kiedyś mostek wołowy traktowano jako mięso podlejszego gatunku, wyłącznie dla niewolników. Dziś nikt w Teksasie nie wyobraża sobie grilla bez brisketa, bez żeberek. Obrosłe legendą jest to dzieło kultowe, Święty Grill!!!
Wszystkiego trzeba pilnować. Gospodarz trzyma wartę, odrzuca moją ofertę towarzystwa. W końcu decyduje, że do północy mogę dyżurować. On dogląda, ja słucham jego opowieści, pani Magda przynosi nam piwo w litrowych kuflach.
Opowieść domowa
Wszystko, albo prawie wszystko o domu, siedlisku na Kaszubach. Pływał, więc pani Magda musiała wszystkiego pilnować. Robota szła wolno, bo fachowcy mieli jedną, wspólną namiętność: pijaństwo. Przez budowę przewinęli się mistrzowie budownictwa, ceglarze Wazonik i Długopis. Długopis dlatego, że był wysoki. Dobre wrażenie robił murarz Pun. Wkrótce doszli do nich Dżony i jego brat, Dżony Drugi. Robota paliła im się w rękach. Był też Komendant, którego jednak przegoniono szybko, bo się obijał. Niezłym fachowcem, można powiedzieć nawet, że solidnym, był Broncius. Zmarł w drodze do domu, na mrozie. Wtedy prace w siedlisku były zawieszone, do czasu pogrzebu. Kolejnym fachowcem, który miał do czynienia z budową, był Lolek z doświadczeniem betoniarskim. Mówiono też na niego Ratownik, a to z powodu uratowania krowy z bagna. Byli jeszcze mąż Barłowej, który zwykł moczyć nogi w rzeczce lokalnej zwanej Jordanem oraz Zawiadowca, mieszkający w budynku dawnej stacji kolejowej, chociaż nie miał nic wspólnego z koleją, robił wykończenia ozdobne wszystkich drzwi wejściowych poprzez – jak to ujął precyzyjnie – montowanie trójkątnych kwadratów.
Minęło trochę czasu od zakończenia budowy. Ludzie wykruszyli się, odeszli nie tylko z placu budowy, ale na zawsze. Pozostał szacunek dla ich pracy, nawet przeciągającej się w nieskończoność, nawet coś w rodzaju podziwu dla życia, sponiewieranego życia, oryginalności, humoru...
Z tej listy kilku, którzy się ostali, były Chief Officer zaprosił na grilla, który 2 maja tuż po godz. 15.00 rozpoczął się na wybiegu. Byli więc Lolek Ratownik, Dżony Drugi, syn siostry Dżonego a także mąż Barłowej i jeden z ceglarzy. Jedli, wspominali, mało pili, bo swoje już wypili. I tak minęły pierwsze dni majowe, słoneczne, upalne, w siedlisku nad stawem, w pięknym, kaszubskim krajobrazie.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze