Fraza przytoczona w tytule jest autorstwa Jana Potockiego, powieściopisarza, który z wielką starannością komentował niektóre tradycje mu współczesne. Sięgamy więc w odlegle zapisy związane z okresem Wielkanocy, który sporo uwagi poświęcił Jan Stanisław Bystroń w „Dziejach obyczajów w dawnej Polsce wiek XVI – XVIII”
Czytając rozdział o roku obrzędowym zatrzymujemy się w Wielkim Tygodniu, który znakomity etnograf i historyk opisuje tak:
Uroczystości wielkanocne zaczynały się już w Niedzielę Kwietnią, czyli Palmową. W Kwietnią Niedzielę, kto bagniątka nie połknął – jak śmiał się stary Mikołaj Rej – a dębowego Chrystusa do miasta nie doprowadził, to już dusznego zbawienia nie otrzymał.
W Wielką Środę,
po ciemnej jutrzni, przy której gasi się po jednej świecy po każdym odśpiewanym psalmie, księża psałterzami i brewiarzami uderzali kilka razy w ławki, niby na znak zamieszania, co dawało hasło do powszechnego hałasu, który plastycznie opisuje Jędrzej Kitowicz: chłopcy swawolni, naśladując księży, pozbiegawszy się do kościoła z kijami tłukli nimi o ławki z całej mocy, czyniąc grzmot po kościele jak największy tak długo, aż dziadowie i słudzy kościelni, przypadłszy z gandżarami, nie wyparowali ich z kościoła...
W Wielki Czwartek
niektórzy biskupi i magnaci na znak pokory umywali nogi dwunastu wybranym starcom, których potem suto obdarzano; zwyczaj to dawny, w średniowieczu znany i na dworze królewskim stosowany, stał się z czasem rzadszy i biografowie z uznaniem podnoszą pokorę chrześcijańska tych panów, którzy tak symbolicznie ją demonstrowali. Od Wielkiego Czwartku milkły dzwony i aż do rezurekcji posługiwano się wielkim klekotem, drewnianym instrumentem, wydającym głuchy stuk obwożonym po wsi czy mieście przed nabożeństwem (…) Można sobie wyobrazić radość chłopaków, którzy przez trzy dni mieli możność bezkarnie psuć uszy bliźnim.
W Wielki Piątek
zwiedzano groby Chrystusowa w kościołach; były to wyobrażenia Chrystusa leżącego w grobie wśród kwiatów i świateł. Zwyczaj ten chyba z Włoch przyszedł i, zrazu tylko przez klasztory stosowany, z czasem rozpowszechnił się także i w parafialnych kościołach. Zamiłowanie w zewnętrznej okazałości nabożeństwa prowadziło do przepychu i bogactwa wystawy, która dziwiła obcych. Francuski rzeźbiarz Franciszek Maksymilian Laboureur opisuje z uznanie groby wystawiane w kościołach warszawskich za króla Władysława IV.
...we wszystkich prawie grobach leżał Pan Jezus umarł, przy nim Matka Najświętsza; widać było rozpadającą się ziemię i niebios różne obroty...
Przy grobie zaciągano warte wojskową, złożoną już to z prawdziwych, już to przebranych żołnierzy; w Warszawie za czasów Augusta III w kolegiacie św. Jana straż pełnili drabanci królowej, a u św. Trójcy artyleria konna z karabinami na dół obróconymi. Na wsiach parobcy wiejscy, przebrani niby po wojskowemu, czasem dość fantastycznie, pełnili służbę przy grobie, niekiedy odgrywając nieme sceny w czasie czytania ewangelii, upadając na siemię itd.; nazywano ich Turkami. Stanisław Moszczeński, językoznawca, pisze o tym zwyczaju:
...po wszystkich kościołach w różne wzory, różnymi konceptami ubierano groby Pańskie, co miało minę teatralnych reprezentacji. Te groby od kościoła do kościoła chodził odwiedzać lud obojej płci przez
Wielką Sobotę
aż do rezurekcji, w czym mało było nabożeństwa, a romansów wiele...
W Wielki Piątek odbywały się też procesje kapników, obchodzące wszystkie stacje (drogi krzyżowej – przyp. B.D.) i śpiewające pieśni o męce Pańskiej; kapnicy ci, ukryci w wielkich kapturach, w których jedynie otwory na oczy i usta pozostawiono, biczowali się przy każdej stacji (…) Pochody te zmieniły się łatwo w przedstawienia teatralne, mające na celu uprzytomnić zebranym ważniejsze etapy męki Pańskiej, ale tu teatr brał górę nad pobożnością (...)Czasami jednak pochody te rozwijały się w bardziej ascetycznym kierunku, były nieraz okrutne i krwawe. Jeszcze w drugiej połowie XVIII wieku zwyczaj ów był powszechny, pamięta go np. Julian Ursyn Niemcewicz (…) Były też zabawy złączone z symbolicznym żegnaniem postnych potraw, które tak długo dręczyły apetyty; urządzano więc w Wielki Piątek pogrzeb żuru, przy czym zwykle jakiejś nieświadomej żartu ofierze żur ten wylewano na głowę, wieszani też śledzia na drzewie ku wielkiej uciesze gawiedzi. W sobotę wieczór lub niedzielę rano odbywała się uroczyście
rezurekcja,
przy wielkiej asyście tłumu, z muzyką, z jarzącymi świecami; dygnitarze miejscowi prowadzili procesjonalnie księdza pod baldachimem. Rezurekcja oznaczała początek wesołości i ucztowania świątecznego. Po nabożeństwie proboszcz przyjmował życzenia od obywatelstwa, a lud do dworu znosił wraz z życzeniami zwyczajowe podarki, najczęściej pisanki.
W Wielką Niedzielę
najpodlejszy idzie do kościoła szuja – pisał Jan Potocki. Przedtem zaś czy potem ksiądz święcił jadło we dworze, a we wsi obchodził chaty, albo też zniesione przez włościan jadło razem święcił. Bywało z tego tytułu dość zamieszania, a czasem nawet i zgorszenia; kłócono się o to do kogo ksiądz pójdzie, zatrzymywano go w domu, często upijano (…) Bywały co do tego rozmaite postanowienia władz kościelnych, ale zdaje się, ze zwyczaj był silniejszy.
Jadło świąteczne było rozmaite w różnych okolicach i różnych sferach, w każdym jednak razie winno było być obfite. Przeważały tu wędliny i ciasta, niezbędne były zawsze jaja, najczęściej malowana i wzorami ozdobione. Święconym jajkiem dzielono się najpierw wśród domowników, potem z każdym przybyłym.
Najczęściej jednak na stole stawiano baranka wielkanocnego, misternie wyrobionego z masła. Z ciast na pierwszym miejscu stały okazałe baby wielkanocne; wróżono czasem z ich wyglądu.
W poniedziałek wielkanocny
oblewano się wzajemnie wodą; czynili to zrazu młodzieńcy w stosunku do dziewcząt, następnego zaś dnia panny oblewały kawalerów. Jak pisze Jędrzej Kitowicz: Była to swawola powszechna w całym kraju, tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi.
Formy tego dyngusu były rozmaite – od dyskretnego kropienia pachnącą wodą aż do wylewania całych wiader na głowę ofiary, a nawet i wrzucania do stawu i rzeki. Ale na rozzuchwalonych, bywało, czekała niespodzianka. Kobiety nie pozostawały dłużne i zazwyczaj zmawiały się w kilka, aby następnie sumiennie wymoczyć schwytanego mężczyznę.
Nie zastanawiano się zazwyczaj nad genezą tego zwyczaju: jeden chyba ks. Benedykt Chmielowski w „Nowych Atenach” uczenie wywodził początek zwyczaju od śmierci Wandy... „A że damy jej froncymeru, za panią żałując, wodą się polewały co rok, stąd w Polszcze zwyczaj polewania się na Wielkanoc wyniesiony”.
Oblewanie wodą uchodziło jednak za żart, na który można było sobie pozwolić w stosunku do równych.
Oprac. Bogumił Drogorób
Fot. Pixabay
Napisz komentarz
Komentarze