Wieść o tym, że pan Wariat wyrusza w podróż po kraju, rozeszła się – jak powiadają trolle – lotem błyskawicy. Nic dziwnego, że dotarła także do Rycha Rzeszotary, który z podróżami niewiele ma wspólnego, jest przywiązany do swego siedliska. Mówiąc inaczej – do ojcowizny.
Świat zaczyna się tu, gdzie ja jestem
W podróż po kraju, wiedzieć trzeba, nie wybiera się Pierwszy Lepszy. Pierwszy Lepszy wybiera się najwyżej nad Morze Śródziemne albo nad Adriatyk. Raz jest po stronie Splitu, a następnego dnia po stronie Bari. I tak przez cały miesiąc, raz tu, raz tam. W Italii kończy na wyspie Capri, w Chorwacji na wyspie Brać. Pan Wariat uważa, że to bez sensu.
- Świat, powiada Pan Wariat w kontrze na europejską przestrzeń, zaczyna się i kończy tu, w tym miejscu, gdzie ja stoję, a zatrzymał się za znakiem postoju i zatrzymywania, gdzie zatrzymała się także świta towarzysząca, orszak wielopokoleniowy, złożony z zaufanych. Najstarszym jest Teodor Wazonik, siwy hippis, lat 71, nieustannie na haju, utrzymujący się z posiadania małżonki i jej emerytury.
Czterech osiłków reprezentuje ekipę młodych, którym przewodzi plujący przed siebie i na boki Johannes Schmidt, Polak po matce, której raz kiedyś się trafiło z Niemcem.
Czterech osiłków niesie lektykę, gdzie miejsce na krześle zajmuje pan Wariat, podróżujący w ten sposób po kraju. Plan jest taki, żeby odwiedzić wszystkie miasta duże, które pojawiły się na mapie w czasach demokracji ludowej, zwanej też socjalistyczną, a także wszystkie miasta mniejsze, o gminach nie wspominając. Jest tylko jedna, czerwona kropka na mapie i odsyłacz: siedlisko Rycha Rzeszotary, omijać szerokim łukiem.
Cel jest jeden: pokazać wszystkim, że jest, że rządzi, tylko propaganda fałszywie podaje, że nie rządzi.
Wśród ludzi
Orszak pana Wariata witany bywał różnie. Gdzieś go witają nisko, na klęczkach, po rękach całują, gdzieś na odwrót. Na przykład w miasteczku, przez które pociąg już nie jedzie, nie było zachwytu, a na trasie pojawiają się młodzi ludzie bez spodni i bielizny, pokazując tylną część ciała. Byli to chłopcy z zawodówki. Wyszli ze szkoły na dużej przerwie. Jeden z nich za mocno się skłonił i pierdnął koncertowo, wzbudzając entuzjazm przypadkowych przechodniów idących na targowisko. Ktoś nawet zagwizdał z podziwem. Był to kolejarz, konduktor z pociągu z ostatniego kursu, sprzed ośmiu lat. Do tej pory chodzi w mundurze.
Pan Wariat, niesiony w lektyce, spoglądał z góry na miasteczko, które już w myślach skreślił z listy przyjaznych. Coś marudził pod nosem. Nosicielom zwracał uwagę, że idą nie tak, że mieszają krok, że kołyszą.
- Dziury są w asfalcie – odburknął szef lektykarzy, Johannes Schmidt, Polak po matce, z niemieckim nazwiskiem po ojcu. - Ale jeżeli panowi Wariatowi nie pasuje możem stanąć. I już zbierał ślinę, żeby splunąć.
- Ludzie, z kim ja muszę pracować – powiedział ten z góry niby do siebie.
Nosiciele przystanęli. Postawili lektykę na asfalcie i zapalili papierosy. Po chwili unieśli sprzęt podróżny z pasażerem i ruszyli równo, z lewej. Dym z papierosów owiewał majestat.
Jak u Szekspira
Nie udało się ominąć wielkim łukiem siedliska Rycha Rzeszotary. Pan Wariat, znając samorządową dyscyplinę Wspólnoty Leśnych Ludzi, bo o tej wyjątkowej enklawie od lat dudnił cały kraj, postanowił jezioro zostawić po lewej, a potem las gęsty wystarczająco daleko. Miał pewność, że odgrodzi każdego, kto chciałby wejść na trasę podróżującego lektyką. Nie przewidział, bo marny z niego wizjoner, czytający jedynie ulotki i sondaże swojej partii, że - jak to u Szekspira w Makbecie – las wraz z jeziorem i ludźmi Rzeszotary, podejdzie tak blisko, że już tylko na wyciągnięcie ręki. Nie żeby krzywdę jakąś zrobić, ale dać możliwość ludziom powiedzieć wszystko co myślą o panu Wariacie, żeby zobaczyli z bliska jak wygląda ponury władca skrawka ulicy w stolicy, którego w lektyce niosą.
Leśni byli dobrze przygotowani, zgrani w każdym detalu zgromadzenia. I tak, Viola Pasterska z Małej Dziury zgłosiła się sama do niesienia tuby, głośnego megafonu, w wyłącznej dyspozycji Rycha Rzeszotary. Bernasia Kleinowa, co u księdza z parafii gotowała i sprzątała, niosła na wiklinowej tacy chleb i sól, by zwyczaju dochować. Pan Wariat tradycji nie znał, chleba nie przyjął, a sól kazał wysypać na drogę. Mróz nadejdzie to się przyda. Od gniewu ludu uratowali go nosiciele. Podzielili chleb pachnący jeszcze piekarnią na cztery, zrobili znak krzyża i zjedli. Niesmak jednak pozostał.
Wtedy Rychu Rzeszotara uznał, że nadszedł czas na kolejny etap powitania podróżnego. Ze szpaleru po obu stronach drogi zrobił się coraz mocniej zamknięty krąg. Na gest Rycha Viola Pastrerska z Małej Dziury uniosła wysoko tubę, a ponad głowami potoczyła się melodia z dawno zapomnianym tekstem Tadeusza Chyły:
Grają trąby i werble warczą Idzie Dreptak na rentę starczą Idzie Dreptak z bladym obliczem Tylko oczy mu płoną jak znicze (..) Idzie Dreptak korytarzem jak szosą Trochę idzie, a trochę go niosą... Itd...
Od strony wsi szli orkiestranci z OSP. Płynnie weszli w temat. Pieśń ową, na pamięć, zwaną balladą, znał bardzo dobrze Pankrac Paha, miłośnik literatury czeskiej i filmu. Złapał mikrofon a Viola Pasterska z ręką w górze, dzierżąca tubę, pokazała prawie wszystkie swoje zalety. Guziki jej bluzki nie wytrzymały napięcia. Piersi uwolniły się. Oczy wielu zgromadzonych, z panem Wariatem na czele, zwróciły się w jej stronę. Także orkiestranci trzymali wysoki poziom. Gdy Pankrac Paha zaczął kolejną zwrotkę po czesku, a następną po słowacku, a jeszcze kolejną po austro-węgiersku, pan Wariat zamachał rękami i krzyknął: ja już wiem!
To sami agenci!
Przywołany przez niego niejaki Mariaszek, przyboczny a także podnóżek, pochylony, przybiegł z walizeczką, w której miał wszystkie akta i aktualności, także skradzione z archiwum NATO. Nosiciele unieśli lektykę, ale nie dało rady ujść chociaż krok. I wtedy pan Wariat zaczął czytać:
Walek Pachciara, tokarz precyzyjny, agent Korei Ludowej Północnej Stefan Stój, rekordzista promili alkoholu we krwi, agent Bośni Łysy w berecie koloru rio, agent Hercegowiny, Maryjan z Łąk, odkrywca drogi na północ, agent węgiersko-rosyjski Johan Hertzlich, kotłowy i zamiatacz szkoły w Obórkach, agent serbsko-niemiecki oczywiście Rychu Rzeszotara, agent specjalny rosyjsko-niemiecki
- Chyba wariat – zauważył sołtys wsi, przez którą postanowił przejść podróżujący lektyką. - Wystarczy na niego spojrzeć. Wariat i tyle. Nie zawracajcie sobie nim głowy.
Pan Wariat z wysokości lektyki czytał dalej... mimo że zgromadzeni rozstąpili się, dając przepustkę na odejście.
- Na pewno wariat. Od takich chroń nasz kraj Panie Boże – zakończył uroczyście Rychu Rzeszotara.
Na końcu orszaku podróżującego po kraju szedł kulawy działacz ruchu pana Wariata z gęsią na łańcuchu, a całość zamykał politolog, znawca spraw europejskich, który darł pyska o wolnych sądach, konstytucji, wolnych mediach i bohaterach narodowych. Oczy przesłonił okularami do pływania, a przepasany był wstęgą z napisem „Orzeł Biały”.
Opuszczając wieś nosiciele wraz z noszonym, podróżującym po kraju, zaintonowali „Boże coś Polskę”, pieśń której rodowód sięga początków XIX w., a wyrosła z hymnu na cześć cara Rosji Aleksandra I, przy okazji króla Polski, na zamówienie wielkiego księcia Konstantego. Jako hołd dla cara! Tej frazy historycznej noszowi mogą nie znać, podobnie jak noszony, który ma do dziś kłopoty z opanowaniem hymnu polskiego...
Bogumił Drogorób
Rys. Angelika Nagórska
Napisz komentarz
Komentarze