Rok po przejściu na emeryturę, owdowiałem. Marysia, moja żona, odeszła nagle i poukładany świat w jakim żyłem rozleciał się w pył. Bałem się samotności, chociaż w tym samym mieście mieszkał mój syn z rodziną.
Za każdym razem, gdy jechałem do dzieci, zaglądałem do niepozornego sklepiku z różnościami. Tomek, syn, mieszka na peryferiach miasta, na typowym nowym osiedlu. Czysto, schludnie, ale jakoś tak bez charakteru. Osiedle duże, to i spory market powstał w okolicy, żeby nowi mieszkańcy mieli blisko. Ja zawsze wolałem iść kawałek dalej, do starej części dzielnicy i zakupy robić w małych sklepikach.
Pan Czesław, prowadzący swoją niby kwiaciarnię sam mieszka blisko sklepików, więc wszyscy, zwłaszcza starsi mieszkańcy, znają go od lat, a ci nowi, młodzi też szybko nabrali do niego zaufania.
Nic mi się nie chce
- Patrząc na pana, trochę zazdroszczę, bo też bym chciał być taki aktywny - powiedziałem kiedyś panu Czesławowi ekspedientowi i właścicielowi. - Jesteśmy chyba w podobnym wieku, ale ja zupełnie straciłem werwę na emeryturze, a po śmierci żony, to gdyby nie to, że czasami opiekuję się wnukami, to już zupełnie nie chciałoby mi się ruszyć z domu.
- A ja wprost przeciwnie. Robota pali mi się w rękach, bo jak to w sklepie, zawsze znajdzie się coś do zrobienia. No i kontakt z ludźmi, którzy tu zaglądają. Poza tym ja ciągle wyszukuję do sklepiku coś nowego. Wciąż powiększam asortyment, wystarczy, że jakiś stały klient o coś pyta, to staram się to sprowadzać.- Ja kiedyś trochę majsterkowałem, lubiłem prace w drewnie, odnawiałem meble pomagałem sąsiadom, a to coś naprawić, a to wymienić, ale teraz całkiem skapcaniałem. Bo i trudno dzisiaj reperować jakieś sprzęty, wszystko oparte na płytach z połyskiem, a to nie jest mój konik. - mówiłem.
Takie to prowadziłem z panem Czesławem rozmowy, na tematy, które się nadarzały.
Tragedia
W ubiegłym roku tuż przed świętami dotarła do mnie straszna wiadomość. Ktoś włamał się do sklepiku, pełnego towaru i żeby zatrzeć ślady, podłożył ogień. Wszystko dosłownie poszło z dymem. Nikogo nie złapano, ale podejrzewano, jakichś typów, którzy kręcili się przy sklepach. -Tato, wśród mieszkańców osiedla zbieramy pieniądze dla pana Czesława. Może chcesz się dołożyć? – zapytała któregoś dnia synowa. - Pewnie, że chcę, ale co mu to teraz pomoże? - powiedziałem zatroskany, on stracił dorobek życia. - Wiem… Pan Czesław też się martwi, ale może, jak się dowie, że go wspieramy, to święta będzie miał za co wyprawić. Poszliśmy na miejsce zbiórki, na boisko do piłki siatkowej. Gdy zbliżała się godzina rozpoczęcia spotkania, to plac był pełen ludzi. Nie spodziewałem się tak ogromnej liczby osób. To przerosło moje najśmielsze oczekiwania. - Słuchajcie, może warto pogadać z zarządcą - głośno, chociaż bez mikrofonu mówił jakiś młodzian. - Sporo lokali na naszym osiedlu stoi pusto. Może, panu Czesławowi wynająłby za dobrą cenę. - No pewnie - radośnie zawołali ludzie. Osiedle zamykane nie jest, to i inni mieszkańcy, także z nowej części dzielnicy, zaczęli by robić tu zakupy.
Trudny czas
Pieniądze zebrano i przekazano sklepikarzowi. Starszy pan dziękował za ten gest ze łzami w oczach. Przez kolejne miesiące myślałem, że nic się nie działo, aż któregoś dnia zobaczyłem, że w jednym z punktów usługowych kręcą się ludzie. Malowali ściany na jasny kolor. Od tego dnia za każdym razem, gdy jechałem do wnuków, wybierałem trasę obok tego lokalu. Ciągle pojawiało się coś nowego: a to regały, a to przeszklona lodówka. - Kasiu, to chyba pan Czesław wprowadza się do tego odnowionego lokalu - zapytałem któregoś dnia-Tak, rozmawiałam niedawno z sąsiadami. Za pięć dni otwarcie. - Panie Czesławie, bardzo się cieszę i gratuluję nowego sklepu - powiedziałem w dniu inauguracji - Dziękuję - mężczyzna aż się wzruszył. Schudł i nieco się przygarbił. Widać, że problemy i chyba nadmierny wysiłek odbiły się na jego zdrowiu, ale oczy wciąż były jak dawniej, radosne. - Nawet pan nie wie, jaka to radość znów móc pracować na swoim, mówił. - Pewnie przez te ostatnie miesiące zżerały pana nerwy? - A gdzie tam. Miałem mnóstwo roboty. Cały towar sam znalazłam i kupowałem. Pieniądze z ubezpieczenia i kredytu szybko się rozeszły. Były chwile zwątpienia, chciałem się poddać, ale wsparcie mieszkańców osiedla bardzo mi pomagało. Rodzina też się przyłożyła, córka, zaprojektowała szyld, syn z kolegą zrobili piękne półki, a dwóch sąsiadów zajęło się elektryką. - No i wszystko skończyło się nadspodziewanie dobrze – powiedziałem. - To prawda, zaczynam zupełnie od zera - zaśmiał się. Teraz chcę odwdzięczyć się za okazaną mi pomoc. Postanowiłem pójść z duchem czasu. Ten sklep to nie będzie już szaro-bury, mydło i powidło, jaki prowadziłem wcześniej. Dostosuję się do wymogów klientów. To jest ich sklep, w każdym tego słowa znaczeniu. Mieszkają obok młodzi ludzie, więc zamiast różnych świecidełek, oprócz tradycyjnych warzyw i owoców będą produkty ze zdrową żywnością. Będzie też można napić się kawy i zielonej herbaty. Wkrótce przed sklepem ustawię stoliki. - Już przy wejściu pięknie pachnie kawą - uśmiechnąłem się. - Zapraszam dalej, łatwiej się porozumiemy. - Wie pan, to będzie prawdziwy hit! Codziennie zajrzą do mnie młode mamy, idące na spacer. Wiadomo, jak to z małymi dziećmi, ciągle za krótka noc. - Kawka wypita u mnie przed sklepem, to będzie dobry początek dnia. - Pan to ma głowę do interesów, faktycznie, świetny pomysł. - Tak, trzeba tylko chcieć. Wnuk założył mi stronę na Facebooku. Po pracy wrzucam tam różne zdjęcia z artykułami, a córka dodaje przepisy z wykorzystaniem produktów, jakie można u mnie kupić…
Ze sklepu wyszedłem mile zaskoczony
ale i zamyślony. Pan Czesław promieniał, gdy opowiadał o swoich planach. Dlaczego ja w coś się nie zaangażowałem, tylko biadoliłem?
Któregoś dnia idąc z wnukiem obok sklepiku z czasopismami, wnuczek zobaczył w jednej z gazet dołączonego do niej plastikowego pajacyka. Był okropny, ale Wojtuś uparł się, że musi to mieć. Próbowałem go przekonać, by odpuścił, ale on swoje. Kończyły mi się argumenty na nie. Nagle mnie olśniło.- Zrobię ci ładniejszego, co ty na to? - Jak to, zrobisz dziadku? - zapytał zaciekawiony. Normalnie, mam narzędzia, mam sklejkę. Kupimy tylko farby, ty sam wybierzesz kolor. Wnuczek bardzo zapalił się do tego pomysłu, więc następnego dnia poszliśmy na zakupy. Wybór był ogromny, ale pan sprzedawca zachęcił nas do nietoksycznych farb z atestem. Przez całe popołudnie, rysowaliśmy szablony poszczególnych części pajacyka, potem wyrzynałem konkretne kształty. No, a przy malowaniu pomagał mi wnuk. Był wniebowzięty. Potem zajął się zabawą, a mnie praca tak wciągnęła, że nie zauważyłam, jak w tym czasie nabałaganił. Klocki leżały wszędzie.
- Wojtek, a co ty na to, żebyśmy zrobili ci skrzynkę na zabawki, taką na kółkach. Chowałbyś tam swoje skarby zaraz po zabawie? - Tak dziadku, tak! - wołał uradowany.
Następne dni
spędziłem na robieniu wózka. Z tego prezentu chłopiec też bardzo się cieszył. Trochę bolały mnie plecy, bo pracowałem schylony. A potem, gdy zacząłem przyjmować więcej zamówień, przystosowałem do pracy stół w kuchni i już się nie męczyłem. Wszystko szło lawinowo. Córka zamówiła półkę do kuchni, jej przyjaciółka dla synka wózek na kółkach. Ktoś chciał deskę do krojenia, a ktoś inny stołeczek dla malucha. Pracowałem po kilka godzin dziennie. Zaprzyjaźniłem się ze sprzedawcą w sklepie z materiałami budowlanymi. Pan chował dla mnie jakieś resztki, listwy, deseczki itp. Nie chciał za to pieniędzy, albo jakieś grosze. Rodzinie wyraźnie spodobały się moje wyroby, przynosili co raz to nowe zamówienia, tak samo sąsiedzi. Mój biznes się rozkręcał. Nagle okazało się, że nie mam ani chwili na narzekanie, no i czułem się naprawdę szczęśliwy i potrzebny. Do tego, całkiem nieźle podratowałem swój budżet. Ale najlepszą nagrodą okazało się to, że wnuczek chętnie spędzał ze mną czas i razem obmyślaliśmy kolejne rzeczy. Szybko rozniosło się po okolicy, że jest ktoś, kto w drewnie robi różne cuda. Ludzie przychodzili i prosili żeby im zrobić to czy owo.
Zdarzyła się niesłychana rzecz
Któregoś popołudnia w drzwiach, z drewnianą szkatułką w ręku, stanęła moja dawna miłość, której nie widziałem kilkadziesiąt lat. Nie wiem, które z nas było bardziej zaskoczone. Ale wiem, że oboje byliśmy jednakowo wzruszeni i uradowani tym spotkaniem. Ona pod koniec szkoły średniej wyjechała z rodzicami do Stanów. Pisaliśmy do siebie płomienne listy, ale nie było, tak jak dzisiaj sms-ów, ani maili. List szedł 3-4 tygodnie… W końcu kontakt się urwał. Teraz, ona wdowa i ja sam, mamy czas na odrobienie straconych lat.
Kto by pomyślał, że na emeryturze zostanę „biznesmenem”, i co najważniejsze, że znów poczuję w sercu maj.
Tekst i fot. Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze