Mój mąż od zawsze miał sporo pieniędzy, ale nie grzeszył mądrością, zwłaszcza taką życiową. Najmocniej doświadczyłam tego po 8 latach naszego małżeństwa, gdy wymienił mnie na młodszy model.
Arka poznałam na studiach. W tym czasie dorabiałam sobie w firmie reklamowej, której właścicielem był starszy ode mnie mężczyzna. Od samego początku czułam, że wodzi za mną oczami. Kiedy tylko ruch w firmie malał, często rozmawialiśmy ze sobą. Uwiódł mnie swoją elegancją, spokojem i dystansem do życia. Choć nigdy nie mogłam namówić go na żadną rozmowę o książkach, filmie, czy muzyce i uważałam go za mało błyskotliwego, w rok od poznania zostałam żoną starszego o prawie dwadzieścia lat człowieka.
Właściwie od początku, znajomości, gdy zaczęliśmy snuć plany na przyszłość, zdecydowaliśmy, że nie będziemy mieć dzieci. Małżeństwo mijało nam na wspólnych podróżach, odwiedzaniu kina, topowych lokali i sklepów.
Mój stary mąż
Po paru latach małżeństwa zauważyłam, że Arek jakoś tak oklapł. Zawsze chętny na wspólne wypady, nagle, jak przyklejony, godzinami przesiadywał w fotelu lub spędzał więcej czasu w pracy.
Wiele razy zagadywałam dlaczego już prawie nie wychodzimy i nie spędzamy razem czasu. - Nie chce mi się. Czuję się stary.- Może ty jesteś stary, ale ja nie. Nawet nie sięgam czterdziestki - mówiłam żartobliwie.
- Poczekaj, zaraz i ciebie dopadnie menopauza, humory, zimny pot na zmianę z napadami gorąca i takie tam babskie sprawy - mówił.
Wówczas nie odbierałam jego słów poważnie i nie wydawało mi się, że to atak na mnie. Wkrótce jednak zauważyłam, że coraz częściej staję się ofiarą jego wrednych uwag. Kiedyś, gdy obok przechodziła młoda, zgrabna dziewczyna, niby mimochodem powiedział: też kiedyś byłaś ładna i młodziutka. Szkoda, że to już przeszłość. Ale marzę o powrocie do tamtych czasów - ciągnął monolog.
Dziś już wiem, że to nie była uwaga podszyta tęsknotą za młodością, a usprawiedliwianie chęci poderwania młodej dziewczyny.
Zamienił mnie na młodszy model
- Jula, to kolor włosów nie dla starszych pań - skomentował moją fryzurę, gdy któregoś popołudnia wróciłam od fryzjera. Farbowałam je tak przez całe studia, wtedy gdy mnie poznał też. Po jakimś czasie od tego zdarzenia w drzwiach naszego mieszkania stanęła młoda dziewczyna w kolorze włosów dokładnie jak mój. Wówczas wrócił do mnie tamten komentarz Arka. Marta, tak miała na imię, była podobna do mnie sprzed lat: wysoka, szczupła, no i te loki.
Weszła, rozsiadła się, a mój mąż rozmawiał tylko z nią, a wlepiał się przy tym w jej szare oczy, jak przysłowiowa sroka… Zapytał też czy jest singielką, gdy powiedziała, że tak rzucił jakby od niechcenia: to świetnie. Znajdź sobie jakiegoś starszego faceta, który otoczy cię opieką i miłością. Dziewczyna, z którą flirtował w mojej obecności, skwitowała to głośnym śmiechem i szepnęła filuternie - to świetny pomysł.- Zastanowię się. A ja przypomniałam sobie, jak ładnych parę lat temu do mnie mówił tak samo.
Od tamtej pory
coraz częściej myślałam, że rozpad naszego małżeństwa jest bliski, gdyż Marta - powód mojej klęski - zaczęła bywać w naszym domu, właściwie każdego dnia. Niby na chwilę i niby przypadkiem. Udawałam, że jestem ponad tym, ale coraz bardziej denerwowało mnie zagarnianie przez nią mojej przestrzeni. Potem była klasyka. Późne wracanie z pracy, narady zespołu, a następnie wspólne wychodzenie na kolacyjki. Przerabiałam to, więc doskonale wiedziałam co jest grane. Nie chciałam pozwolić aby mnie ośmieszał i lekceważył, a trzymanie go na siłę, łzy i błaganie żeby został w ogóle nie było w moim stylu. Znalazłam się w potrzasku. Dusiłam się we własnym domu. Wszystko we mnie buzowało. Chciałam z kimś pogadać. Ale nie bardzo miałam z kim. Wspólnych znajomych nie chciałam mieszać w nasze problemy.
Uciekłam nad morze
Zawsze wśród pomruku fal odnajdywałam ukojenie. Zamieszkałam tuż przy wydmach. Zaraz po przyjeździe pobiegłam przywitać się z morzem. Fale tylko z lekka szemrały, uderzając o brzeg. Jedynie krzyk mew walczących o przysmaki wygrzebane z piasku, przerywał panującą ciszę. Usiadłam na kamieniu i zatopiłam się w myślach, spoglądając przed siebie. Niewyraźna linia horyzontu zwiastowała zmianę pogody. Siedziałam tak aż do nocy, a przed oczami jak w filmie przesuwały się sceny z mojego życia. Dom rodzinny i przedwczesna śmierć rodziców, młodość, małżeństwo i wydarzenia z ostatnich dni. Wieczór był chłodny, a wiatr się wzmagał. Zziębnięta wróciłam na kwaterę i dość szybko znalazłam się pod kołdrą. Spałam niespokojnie, a przed świtem, przez uchylone okno do pokoju wślizgnął się huk fal. Zawsze lubiłam dynamiczną i grającą kipiel. Dlatego, jeszcze przed poranną kawą, pobiegłam na plażę. To już nie była ta sama spokojna tafla wody. Morze się rozkołysało, a fale uderzając o falochron tworzyły widowiskowe pióropusze. Głośna muzyka morskich fal, budziła niepokój, ale cały koncert w wykonaniu wiatru i wody współgrał ze mną. Też byłam niespokojna. Martwiłam się o swój los, o moje małżeństwo… Wstałam, aby rozprostować kości i szłam przed siebie. Pusta plaża, morze i ja. Nawet, zwykle głośne mewy nie zagłuszały muzyki jaką grały rozhuśtane morskie fale. Poddałam się tym tonom. Słuchałam dźwięków natury: szumu morza i wiatru, to skłaniało mnie do refleksji o moim zburzonym spokoju. Niestety wśród huku rozhuśtanego i głośnego morza nie znalazłam uspokojenia. Te dźwięki nastawiały mnie bojowo.
Między sercem, a morzem
Przestrzeń, bezkres, falowanie, przyjemny chłód, a czasem zimny powiew, uświadomiły mi, że morze to żywy organizm, zmienny, inspirujący jak moje życie - myślałam przemierzając kolejne odcinki plaży. Tak dalece inspirujący i nieprzewidywalny jak moja z nim rozmowa, gdy tu i teraz prawie biegnąc zadyszana krzyczałam swoją historię. Tak krzyczałam. Żaden człowiek mnie nie słyszał. Mój rozpaczliwy krzyk zabierało na zawsze morze…A ta rozmowa z morzem, to było coś czego potrzebowałam. Wyrzuciłam z siebie cały żal i pretensje do męża, do jego kochanki. Do całego świata…
Po kilku dniach
z gotowym planem na dalsze dni wróciłam do domu. Byłam już wyraźnie spokojna. Mój gniew zabrało morze. To ono pokazało mi, że po największym wzburzeniu przychodzi spokój. Usiadłam z kubkiem herbaty i czekałam na powrót Arka. Wrócił i zapytał: gdzie byłam i dlaczego nie odbierałam telefonu?
- Spotykasz się z nią? – zamiast odpowiedzieć zapytałam, doskonale wiedząc, co usłyszę.
- Tak. Póki co, między tobą i mną wszystko jest skończone. Przepraszam cię - powiedział oschle, wychodząc z domu.
Wrócił późno. Czekałam na niego. - Chcesz rozwodu? – spytałam, gdy zamierzał pójść do swojego pokoju?
- Myślałem, że wiesz. Tak będzie uczciwie. Nie pociągasz mnie już, a ja chciałbym jeszcze pożyć na wysokim „c”. Chcę mieć dzieci.
- Dzieci? O czym ty mówisz? – zapytałam zaskoczona.
- Ja jeszcze mogę dać Marcie dziecko, albo dzieci. Ty, niestety już nie urodzisz. - dodał po chwili.
-Ty…już miałam wykrzyczeć coś bardzo nie w moim stylu, coś wulgarnego, gdy weszła ona, moja następczyni. Ta bezczelna nawet nie zapukała, tylko wparowała jak do siebie.
- Skarbuniu, wiem, że się zgodzisz, dlatego zarezerwowałam dla nas wyjazd. - mówiąc to, zrobiła minę słodkiej idiotki.
- Pewnie, moja cudna. Powiedział bez namysłu. Och, to będzie wspaniały wyjazd aż pisnęła z radości. Daj mi tylko hasło do konta, bo trzeba wpłacić pieniądze...
- Zabierz to coś, tę dziwkę z mojego domu! - nie wytrzymałam i krzyknęłam.
- To też mój dom. Chcesz się o niego spierać? Dobra. Pójdę na wszystkie ugody, dostaniesz połowę, albo możemy sprzedać go razem w cholerę. Już wkrótce zamieszkam z Martusią.
Wystawiła go do wiatru
Do wiatru, który tworzy sztorm i uderza z ogromną siłą, taką jaką ja otrzymałam. Nie widząc sensu na burzliwą walkę sądową rozstaliśmy się bez orzekania o winie. Warunkiem takiego rozstrzygnięcia było podzielenie się zyskiem ze sprzedaży domu pół na pół. Ani ja, dla siebie, ani Arek nie potrzebował tego ogromnego domu. Nie było też mowy o wspólnym mieszkaniu po rozwodzie.
Po zakończeniu sprawy w sądzie chciałam jak najszybciej wymazać etap mojego małżeństwa z głowy. Najlepszym lekarstwem na przegraną miłość było zajęcie się urządzaniem nowego mieszkania. Dom sprzedaliśmy dobrze. Wartością dodaną było to, że teraz sama o wszystkim decydowałam. Było mi cudownie.
Aż pewnego dnia
Arek zadzwonił do drzwi mojego mieszkania - błagam o pomoc, proszę Juleczka, zrobię wszystko, żebyś mi wybaczyła. - Ach tak, teraz Juleczka - powiedziałam. Ale OK, czego chcesz? Przecież wszystkie nasze sprawy zakończyliśmy raz na zawsze. - Stało się. Muszę się do ciebie wprowadzić - powiedział.- Co? Nigdy!
- Nie będę mieszkał w przytułku. Marta mnie okradła ze wszystkiego z pieniędzy po sprzedaży domu, oszczędności, lokat. Miała kupić dla nas dom, razem go oglądaliśmy. A nie ma jej, ani pieniędzy. Mieszkanie wynajmowała na jakieś fałszywe nazwisko. Jakby wyparowała - krzyczał.
- Masz jakieś jej zdjęcie, jakieś dowody na umowę między wami?- pytałam.- Nie. Może chociaż jakieś sms-y, w których pisałeś, że dajesz jej kasę na zakup domu w waszym imieniu? - Nie? No to masz przelew i potwierdzenie przelanych pieniędzy. - Nie mam! Dałem jej do ręki, a o wszystkim rozmawialiśmy w cztery oczy.- Arek, przykro mi ograła cię ta małolata na cacy. Nigdy nie byłeś myślący, ale tym razem złapałeś szczyt głupoty. No i płacisz za to. Ty sam. Beze mnie.
Gdy wyszedł, zdziwiłam się, że go nie przyjęłam. Nawet atmosfera zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, które nadchodziły, nie wzbudziła we mnie iskierki miłosierdzia.
Tekst i fot. Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze