Formowała się wyjazdowa grupa. Typowo zakładowa. Podstawowy garnitur stanowili pracownicy spółdzielni pracy, ich żony, kochanki, kuzynki. Dwaj kierowcy z przyjaciółkami. I jakiś wuj Władych z małżonką, krewny królika – ci ostatni to drugi garnitur.
Firma była znana z produkcji piżam męskich, długopisów i organizacji doskonałych, zagranicznych wycieczek. Każdego roku była przynajmniej jedna, dwie w porywach. Ruszali tu i tam – do Gruzji i Francji, do Włoch i Turcji. Do Bułgarii i Grecji. I właśnie tam - u spadkobierców starożytności, na starożytnej wyspie – to się zdarzyło.
Autokarowy wyjazd
zapowiadał, co będzie dalej. Zajmujący miejsca z tyłu autokaru, a także na kole, gdzie zebrało się towarzystwo męskie, nie zabrakło też pań, tuż za opłotkami miasta wprowadzili do obiegu pierwszą butelkę. Przy kolejnej jeszcze nic nie wskazywało, że biesiada zostanie przerwana. Gdy trzecią otworzył mąż kadrowej Mirosław Hoj, osobista małżonka udała się na tyły autobusu z poważnym ostrzeżeniem: jeżeli na tym nie skończycie, wysiadam na najbliższej stacji benzynowej, zapowiedziała z wyraźną złością na twarzy Mirosława Hoj-Choj, która zachowała nazwisko panieńskie podczas urzędowej ceremonii w USC. Wyciszyli się zatem miłośnicy autokarowych wycieczek na grzyby, a przede wszystkim na zagraniczne szlaki, plaże, znani z poszukiwania plaży kamienistych, piaszczystych i nudystów, co w owych czasach nie było rzeczą tak oczywistą.
Średnia wieku
uczestników dwutygodniowych wakacji, oscylowała w granicach pięćdziesiątki. Kilka pań, a raczej panien, głównie z księgowości, było jeszcze przed menopauzą. Od początku stanowiły atrakcję, żeby nie powiedzieć zjawisko socjologiczne. Ciekawe – w pracy inaczej się kojarzyły, zarówno od strony modnego ubioru czy makijażu. Zawsze z nosem w papierach, a tu...?
Agia Pelagia na Krecie – to był główny cel podróży. Dwa noclegi po drodze, chociaż było dwóch kierowców żaden z nich nie zamierzał przyspieszać, lekceważyć przepisów bezpieczeństwa. Nadto, towarzystwo nie naciskało.
Już pierwszy nocleg
w Belgradzie sprawił wszystkim mężczyznom – a to ciekawe – wyłącznie pracownikom spółdzielni pracy, produkującej piżamy i długopisy, sporą niespodziankę. Ale po kolei, bądźmy cierpliwi.
Otóż w dniu wyjazdu prezes firmy Henryk Bób wręczył uczestnikom podróży na Kretę prezenty. Każdy z pracowników otrzymał reklamówkę z piżamą, a panie długopisy i rajstopy, gdyby było chłodno. Cenne były to podarunki, ponieważ piżamy znajdowały nawet ujście w tzw. eksporcie uszlachetniającym do RFN. Bawełna popelinowa, w kolorze granatowym, bordo oraz zielonym. Prezenty w rzeczywistości były wycofane z eksportu uszlachetniającego, bowiem Niemcy z RFN, po przeprowadzeniu selekcji, stwierdzili, że nie biorą bubli. Była więc okazja, towar eksportowy. Wiedział o tym tylko prezes, który już wypróbował taką piżamę i wiedział czym się skończy nocleg w takim opakowaniu.
Kolorystyka piżam
jest ważna w kontekście strojów wieczorowo-nocnych, bowiem wszyscy obdarowani, postanowili przespać się w świeżych, pachnących, na dodatek eksportowych. Niespodzianka czekała z rana. Dodajmy, że od skutków niespodzianki uratowali się jedynie wuj Władych z małżonką, którzy nie dostali prezentów, niektóre panie i panny wypoczywające bez jakichkolwiek partnerów. No i Niemcy z RFN, nie mający ochoty na towar bez dekatyzacji. (Dekatyzacja materiału to proces, który polega na poddaniu go działaniu wody oraz temperatury: ciepłej i zimnej. Materiał dekatyzowany moczymy, poprzez wypranie lub wyprasowanie z bardzo dużą ilością pary wodnej. Celem dekatyzacji jest maksymalne możliwe wykurczenie się włókien, zapobieganie rozkolorowaniu, jak powiadają znawcy przedmiotu).
Goście hotelowi z Polski
wczesnym rankiem zaprezentowali się w kolorach atramentu, buraczanego kompotu oraz żabiego. Skutki działania nowej piżamy zauważyli na prześcieradłach, powłoczkach, na całym ciele. Niektórzy byli unurani kolorami do pępka, co odczytano jednoznacznie, że spali bez dołu od piżamy. Na przykład Mirosław Hoj. Po śniadaniu licytowali się na jakość wzorów. Niektórym przypasowało. Uznali że mają interesujący tatuaż i na śniadanie zeszli w koszulkach na krótki rękaw. Granatowych było najwięcej. Ponoć najgorsze wrażanie sprawiali zieloni. Była to zieleń idąca w brąz. Ponoć kobietom też się przydarzyło doznać uciechy z dotyku do męskiej piżamy, do męskiego buraczanego, atramentowego i żabiego ciała. Gdy obsługa wkroczyła do akcji uporządkowania pokojów, autobus z Polski już był w odległych stronach południowej Europy. Na pewno pokojówki zdziwiły się tak wielką ilością porzuconych piżam.
- Ja swojej nie wywaliłem – podał do wiadomości całego autobusu magazynier z miasta. - Zawiozę prezesowi. Nich się przyjrzy dokładnie swoim wyrobom. Jeszcze na szyi mam ślad. Może mi zejdzie w morzu?
Morze było o krok,
szum morskich fal przedostawał się do pobliskich pensjonatów, hoteli, apartamentów, na taras, do barów i restauracji, na promenadę. Nareszcie nad prawdziwym morzem, nareszcie w Grecji tam, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie nasz umysł zbudowali na wieczny czas wielcy myśliciele. W ten sposób chciał przemówić, po kolacji Benek Tadych z zaopatrzenia, którego wiedza o starożytnej Gracji wywodziła się z krzyżówek, szarad i innych zagadek. Ale nie przemówił, bo już się pojawiła przypisana przez biuro podróży przewodniczko-opiekunka, Greczynka polskiego pochodzenia Marzena Teodoritakis, żona architekta Nikosa Teodoritakisa. Przedstawiła plan wypoczynku, wyjazdy, miejsca, zabytki, koncerty, pieśni, greckie wesele, co można wypożyczyć, na przykład jacht z kapitanem, gdzie warto popłynąć i gdzie pojechać, także na plażę nudystów.
- Gdzie to jest? - zareagował błyskawicznie Bernard Bembenek ze związków zawodowych.
- Niezbyt daleko. Do zobaczenia jutro po śniadaniu! A dziś zapraszam na wieczorny koncert ludowego zespołu – zachęciła wszystkich żona greckiego architekta.
No jasne, coś w głowie przewodniczącego związków zawodowych zaświtało. Jak stanę sobie nad brzegiem, to pójdę jutro w prawo, a pojutrze w lewo. Innej drogi nie ma, bo za plecami mam całą wyspę. Taki plan, nikomu nic nie mówiąc, wrzucił do swojej łepetyny związkowiec z fabryki piżam i długopisów.
W opłakanym stanie
znalazł się natomiast Mirosław Hoj, mąż kadrowej Mirosławy Hoj – Choj. Wiedząc, z opowiadań bywalców, że grecka wódka ouzo pachnie anyżem, do wyjazdu przygotował się bardzo perfekcyjnie. Policzył, że na czternaście dni musi zabrać czternaście butelek. Wahał się czy nie więcej. Więc taka opowieść tu się snuje - gdy zaczął niebezpiecznie w autobusie trzy butelki już miał za sobą. W walizce pozostało mu jedenaście, elegancko ułożonych, między papierem toaletowym, a podkoszulkami siatkowanymi. Na inaugurację chciał przynieść swój udział. Zaczął się klepać po kieszeniach, przeglądać każdą koszulkę, bluzki, skarpety, wszystko co znalazł w walizce szanownej małżonki. Nie znalazł.
- A ty czego wszystko przewracasz, czego szukasz?
- Zgubiłem kluczyk do swojej walizki, a chciałem wziąć świeżą koszulę na ten wieczór. Nigdzie nie ma. Wszystko przerzuciłem.
- Ty tylko sprawdź w autobusie. Nie zdążyliśmy wyjechać z Polski a ty już trzy flaszki, z kolegami... Radzę, sprawdź w autobusie, a jak nie znajdziesz, to będziemy świętować bez alkoholu. Proszę, jak miło – uśmiechnęła się z przekąsem.
Mirek Hoj wziął walizkę pod pachę i poszedł do pokoju znajomych po radę.
- Może kobity mają coś, do włosów?
- Może pilnik do paznokci?
- Może coś metalowego, jakiś drut?
- Gdzie drut, gdzie tu drut znajdziesz, w Grecji?
- Rozwalić to stare pudło i tyle!
- Szkoda walizki...
- Potrząśnij, Mirek, posłuchamy chociaż, czy są szkła.
- Posłuchajcie, pany – Benek Tadych z zaopatrzenia zrobił tajemniczą minę. - Mam coś w głowie. Normalnie mi chodzi. Trzeba pójść do sklepu, albo tu albo do sąsiednich miasteczek, wypożyczymy samochód i podjedziemy. W takich miejscch jak ta wyspa, gdzie turystów nasrało, musi być jakiś market z walizkami. Zapytacie co dalej? Pochodzimy sobie po sklepie, odłączymy kluczyki od wszystkich, ile się da.
Mijały kolejne dni pobytu na Krecie w miejscowości Agia Pelagia. Właściciel walizki zrezygnował z plaży pod pretekstem, że nie może się opalać. Ćwiczył zajęcia z dobieraniem kluczyków z różnych walizek. Żaden nie pasował. Kolejnego dnia dowieziono mu nową partię. Powiało optymizmem, gdy jeden wreszcie wszedł gładko. Spojrzał Mirek na zebranych z zapartym tchem i... znów nic.
Lokalna prasa
miała swój hit sezonu. Autor krótkiej informacji napisał, że z marketów rozsianych blisko wybrzeża giną kluczyki od walizek i zastanawia się, czy to przypadkiem nie chęć posiadania jakiejś pamiątki z Krety. Sugerował, żeby turyści przerzucili swoje zainteresowania na – jeżeli już – piasek z plaży. Można też napełnić butelkę wodą morską, z Morza Śródziemnego, ewentualnie pobrać muszelki. Ale kluczyki walizkowe? Może jakiś hobbysta?
Mirosław Hoj zaprzestał poszukiwań. Uznał że drugi tydzień pobytu na Krecie spędzi po bożemu, bez bólu głowy i poszukiwań. I wtedy z pomocą przyszła żoneczka, kadrowa spółdzielni pracy od piżam i długopisów. Zamajtała kluczykami przed nosem pogodzonego już z losem męża, poszukiwacza przygód. Ponieważ odbyło się to w miejscu publicznym na stołówce pensjonatu, znajomi pospieszyli z gratulacjami.
Wieczorem odbył się tradycyjny wieczór grecki z grecką muzyką, greckimi tańcami, greckimi piosenkami i polską wódką. - Przestraszyłam się, że cię wsadzą za tą turystykę w poszukiwaniu kluczyków – wyznała w przypływie radości Mirosława Hoj – Choj, kadrowa w spółdzielni, prywatnie żona Mirosława, poszukiwacza przygód.
Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze