Grudzień to w Polsce szczególny miesiąc. Z jednej strony wyjątkowa atmosfera świąt Bożego Narodzenia i najważniejszy czas w roku dla większości polskich rodzin, a z drugiej tragiczne wydarzenia w dziejach narodu. Bywały grudnie, które oprócz przeżywania radosnych narodzin Dzieciątka Jezus, przynosiły Polakom smutek, strach i krew.
We współczesnej historii Polski grudzień jest jednym z najtragiczniejszych miesięcy. Zaczęło się 71 lat temu, 16 grudnia 1952 r., gdy na podstawie wyroku Najwyższego Sądu Wojskowego straceni zostali wspaniali żołnierze, bohaterowie kmdr por. Zbigniew Przybyszewski i kmdr Stanisław Mieszkowski oskarżeni o "próbę obalenia władzy ludowej". Cztery dni wcześniej rozstrzelany został skazany w tym samym procesie kmdr Jerzy Staniewicz. Oficerowie ci w okresie II RP służyli w Marynarce Wojennej; w kampanii 1939 r. walczyli na Helu. Ich miejsce pochówku przez długie lata nie było znane. Zlokalizowano je ponad sześćdziesiąt lat po śmierci, na tzw. Łączce na warszawskich Powązkach. Dziś spoczywają w jednym z najpiękniej położonych cmentarzy na całym wybrzeżu w Kwaterze Pamięci Marynarki Wojennej na wysokiej oksywskiej skarpie.
Polskie grudnie
z roku 1970 i 1981 były narodową tragedią, ale i otwarciem drzwi do wolności. Oba wydarzenia stały się niebezpieczne dla władzy systemu totalitarnego. Dlatego ówcześnie rządzący nie przebierali w środkach, aby je stłumić. W grudniu 1970 r. odbyły się, głównie na Wybrzeżu, strajki i demonstracje robotników spowodowane podwyżkami cen żywności i niezadowoleniem ze złej sytuacji materialnej Polaków. Wciąż ubożejące społeczeństwo na kolejne podwyżki zareagowało protestem. Zbierano się na wiecach, domagając się od władz cofnięcia podwyżki, uregulowania systemu płac (w szczególności zasad naliczania premii) i wreszcie odsunięcia od władzy odpowiedzialnych za wzrost cen m.in. Władysława Gomułki, Józefa Cyrankiewicza i Stanisława Kociołka. 53 lata temu podczas protestów na Wybrzeżu doszło do masakry robotników w Gdyni. W tzw. czarny czwartek wojsko i milicja otworzyły ogień do robotników idących do pracy. W starciach ulicznych wzięło udział około 5 tysięcy osób. PRL-owski rząd nie cofnął się przed niczym, aby bronić swoich pozycji. Demonstracje zostały brutalnie stłumione przez milicję i wojsko. Podczas walk ulicznych zginęło wówczas 45 osób.
Z relacji wciąż żyjących świadków tamtych zdarzeń rysuje się ogromny dramat i niemoc Polaków doprowadzonych do ostateczności przez system komunistyczny. To z biedy, bezsilności i troski o przyszłość własnej rodziny zrodził się wielki patriotyzm zwykłych ludzi. Bezimienny szary tłum, wydawać by się mogło anonimowy był osobistym piekłem każdej jednostki wciągniętej bezpośrednio lub na skutek przypadku w wir wydarzeń. Warto w tym miejscu przypomnieć, że nie mniej dramatyczne sceny miały miejsce w Gdyni, Szczecinie i Elblągu. Tam także ginęli ludzie.
Rok 1981
Władze komunistyczne nie radziły sobie z poprawą sytuacji w Polsce. Brakowało w zasadzie wszystkiego, również chleba, nie mówiąc o mięsie, czy innych podstawowych produktach żywnościowych. Zaczęły powtarzać się tak zwane marsze głodowe. W roku 1981 po raz pierwszy, po rocznej przerwie, ludzie wyszli na ulice. Braki w zaopatrzeniu były wynikiem bałaganu i biurokracji, ale także gromadzenia przez władze zapasów na wypadek wprowadzenia stanu wojennego. Poważnym wyzwaniem dla społeczeństwa stała się decyzja o obniżeniu przydziałów kartkowych. Szczególnie złe zaopatrzenie w Łodzi spowodowało dzikie strajki oraz protest zdesperowanych kobiet, które ponosiły główny ciężar stania w kolejkach po żywność, odzież czy środki higieniczne. Społeczeństwo było coraz bardziej zmęczone panującą sytuacją. W całym kraju wyczuwało się narastające oburzenie i napięcie.
Stan wojenny
Nocą z 12 na 13 grudnia 1981 roku Rada Państwa PRL wprowadziła stan wojenny. Wyłączone zostały telefony, przestały nadawać telewizja i radio, władze rozpoczęły zatrzymania działaczy „Solidarności”, a na ulice wyjechały czołgi i transportery opancerzone. Polacy o wprowadzeniu stanu wojennego dowiedzieli się w niedzielny poranek 13 grudnia 1981 roku. Radio, a następnie pierwszy program telewizji wielokrotnie emitowały przemówienie generała Wojciecha Jaruzelskiego, który informował, że stanął na czele Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON). Ze względu na stan wojenny zostały ograniczone podstawowe prawa obywatelskie: wolność słowa, poruszania się, zgromadzeń i nietykalności osobistej, zakazano działalności wszystkich organizacji społecznych i związków zawodowych, internowano ponad 5 tys. członków „Solidarności”. Działalność związku została zawieszona, a następnie w ogóle go zlikwidowano. Wprowadzono godzinę milicyjną – nie wolno było poruszać się nocą po ulicach. Cenzurowano korespondencję, czyli czytano prywatne listy, i podsłuchiwano rozmowy telefoniczne, zamknięto szkoły i uczelnie wyższe, pracę tracili zwolennicy „Solidarności”. Celem wprowadzenia stanu wojennego było zniszczenie wielomilionowego ruchu „Solidarności” i przestraszenia Polaków. Wojsko na ulicach, czołgi, aresztowania – typowa demonstracja siły. Stan wojenny zawieszono z końcem 1982 r., a formalnie zniesiony został 22 lipca 1983r.
Po co ciągle wracać do tamtych tragicznych wspomnień? Odpowiedź może być tylko jedna - ofiarom ku pamięci, arogantom ku przestrodze.
Wiesława Kusztal
Fot. nadesłane
Napisz komentarz
Komentarze