Czas: dwa lata po II wojnie światowej
Miejsce: miasto z tramwajami
A jeszcze bliżej: blisko dworca kolejowego
Osoby: Pol, w zasadzie Apolinary Jach – właściciel sklepu, Antoś Tobolski – klient, właściciel konia, Jan Bławatny, inni klienci: Janka, Longin, Małgosia, Leon krawiec, Weronika z Wejherowa, czerwonoarmista Misza Dolarow, lokalna kurwa – Picolo. sprzątający Głupi Jasio, chłop z wsi pod miastem bez syna i z synem.
Sklep był obskurny,
z wierzchu. Nie raził w oczy. Całe miasto było odrapane. Zajmował parter. Na pierwszym i drugim mieszkania komunalne. Tuż obok hotel, oczywiście „Dworcowy”. Po drugiej stronie ulicy knajpa, budynek wąski jak barak, ale tylko częściowo zajęty na gastronomię. Stoły łączone, jeden w drugi, do tego ławy. Na stołach cerata, na ławach drzazgi. Siadano po dwóch stronach. W środku, między nimi – długi korytarzyk tworzony przez plecy siedzących aktywnych i siedzących śpiących. Sunęły tamtędy kelnerki z piwem. Nosiła knajpa nazwę „Pod szkieletem” jako że za dworcem, za torami kolejowymi, było kilka cmentarzy katolickich, dwa ewangelickie, a na nich kwartały dla wojskowych, dla Romów i niewierzących. Z kolei kolejna przecznica, dom narożny, znana była z baru o przejmującej nazwie „Wisielec”. Między tymi gastronomiami kursowała, jak po Trójkącie Bermudzkim, znana miejscowa kurwa o ksywie Picolo, niskiego wzrostu zawzięta i chytra na pieniądze. Te walory były przydatne, gdy obsługiwała swoich wybrańców, kursując pod stołem. Najpierw zbierała forsę, wypijała kielicha i nurkowała pod stoły. Zwisająca cerata skrywała odpinanie rozporków i inne czynności...W drugim przypadku jej cechy fizyczne nabierały wartości, gdy kryła się przed milicją. Żaden funkcjonariusz nie zerkał do skrzyń na śmieci, a jej to pasowało, tam się mościła.
Zostawiamy knajpy
i wracamy do sklepu „W razie czego”. Skomplikowana nazwa, dla wielu za długa, informowała, że tu kupisz wszystko co zobaczysz, a nawet więcej, o czym się dowiesz na zapleczu. Nadto, gdy komuś brakowało do pełni szczęścia, mógł skorzystać z propozycji wymiany: ja tobie zegarek, ty mi flaszkę. Tak prowadzono rozmowy z właścicielem sklepu Polem Jachem. Owocem tych rozmów były m.in. obrazy wielu nieznanych artystów. Potem się okazało, że tylko częściowo nieznanych. Dla owego punktu sprzedaży wszystkiego była to wartość dodana. Przykładowo: gdy Pol Jach szedł z małżonką do znajomych na uroczystość, dajmy na to urodziny, brał z galerii, czyli zaplecza, obraz marynistyczny z żaglowcami. Inni dostawali kutry rybackie, okręty wojenne, morskie fale, bogobojna rodzina „Świętą Rodzinę”, a więc Józefa, pracującego heblem przed stolarnią (od lewej), kilkumiesięczne niemowlę – Jezusek owinięty w pieluszki na kolanach mamy, Maryi (po prawej), karmiący owieczkę jakąś rośliną.
Przyszedł kiedyś z interesującą propozycją Misza Dolarow,
czerwonoarmista,
który zbierał się do wyjazdu w drugą stronę, na wschód. Krylia Sovietow – nazwał tego klienta Longin wypatrując dnia, kiedy odleci. Misza Dolarow, zanim odleciał do Kraju Rad i wiecznej szczęśliwości, wykupił za kradzione dolary pół sklepu koszul nocnych dla kobiet.
- Na co ci tyle ? – zapytał Longin.
- Będą chodzić kobiety nasze jak damy w Paryżu, na spotkania, akademie na wszystkie święta. A nawet i do pracy. A co? - Krylia Sovietow ani na moment się nie zająknął, a płacił dolarami.
- Kiedy znikasz?
- Zawtra.
- Jutro? - wtrącił się Pol Jach. - Zawtra to ty przyjdź do nas, coś ci sprzedamy dla twoich kobiet. Famlia u ciebie duża?
- Mama, babuszka, ciocia Dasza, ciocia Niunia, sąsiadki, uczytielka tanca Dusia. Kto wie... może później wyjedziemy... - z nutą optymizmu, że coś wypadnie, eszelon nie do końca złożony, zabraknie parowozu...
- Tylko nie przyłaź z giwerą, ludzi wystraszysz – Pol miał wstręt do jakiejkolwiek broni.
Przez sklep przewinęło się sporo klientów. Wiadomo, dworzec, blisko knajpa i sklep z wszystkim, z wódą przede wszystkim. Najładniejsze klientki wziął do siebie, za ladę Jankę, Małgosię, Weronikę. Po jakimś czasie Janka wyszła za Apolinarego, Małgosia za Longina, a Weronika (Wera) z Leona krawca i wyjechali do Wejherowa.
Następnego dnia na czerwonoarmistę, bez giwery, czekał serwis do kawy, dzbanki do kawy, herbaty i mleka, cukiernica, dwanaście filiżanek z pozłacanymi uszkami, z talerzykami i dwanaście talerzyków do ciasta. I wielki, pusty karton. Misza zrobił wielkie oczy. Przyjrzał się uważnie, każdą filiżankę wziął do ręki i się zaczęło. Złoto, krzyknął, prawdziwe złoto! Utrącił jedno ucho. Rozbiło się na kilka części. Pol spojrzał zdziwiony, ale się nie wtrącał. Dla niego ważna była forsa, a Misza ją miał! Pracował systematycznie. Poutrącał wszystkie złote ucha od filiżanek i dzbanków.
- Eto wsio?
- Mam jeszcze trzy takie serwisy, góra złota - widząc zapał czerwonoarmisty poszedł na zaplecze.
Misza już się więcej nie pokazał. Odleciał Krylia Sovietow do wsi swojej, za Uralem. Apolinary Jach uznał utrącone uszy za złoty interes. I przestał się dziwić czemukolwiek.
Także wtedy, gdy raz kiedyś, późnym wieczorem, pojawił się inny klient, niejaki Antoś Tobolski. Przy sklepie
zaparkował konia z wozem drewnianym
Drewniane koła, metalowe obręcze, precyzyjna robota stelmacha i kowala. Koń wyglądał na zmęczonego, podobnie jak jego właściciel, który złożył zapotrzebowanie na dwie butelki litrowe wódki, coś na zagrychę i jakąś torbę.
- Konia daje w zastaw, jutro odbiore...
- Tylko mi go wprowadź pan na podwórko, bo będzie zawadzał, a tramwaje jeżdżą, ludzie chodzą, podróżują – tylko pod tym warunkiem Pol zgodził się na zastaw.
Następnego dnia koń był głodny. Właściciel nie pokazał się. Może jutro?
Przywołał Pol Głupiego Jasia, który był od sprzątania i wszystkiego co szef wymyślił, a teraz kazał mu załatwić siano i coś dla konia. Głupi Jasio wcale nie był głupi, wglądał jedynie na głupiego. Nie minęła godzina, gdy przed sklepem zacumował drugi wóz, we dwa konie, pełen siana i owsa a obok woźnicy siedział Głupi Jasio. Woźnica był z wsi pod miastem i miał interes do zrobienia na targowisku. Wóz był na kołach gumowych co świadczyło o pozycji chłopa w branży transportu kołowego, z wsi pod miastem. Aprowizacja zeszła z planu. Niestety, zniknął także właściciel konia, za którego dostał dwie litrowe butelki wódki. Tydzień minął, dwa. Ale, ale... Zadziałał system naczyń połączonych.
W branży meblowej
pracował Longin z Małgosią. Takimi i siakimi, najczęściej starymi. Kuchennymi i do stołowego, do sypialni i do korytarza. Wiekowe i sprzed wojny. Chcąc szerzej zareklamować swoją działalność przykleił kilka kartek w miejscach różnych o jednej treści: sprzedam lub kupię meble. Adres. Dwie umieścił na targowisku, trzecią w sklepie Apolinarego Jacha. Pol pomyślał chwilę i też przykleił swoje ogłoszenie: sprzedam konia z wozem, blisko dworca.
Następnego dnia pojawił się dobrze znany Polowi człowiek z wsi pod miastem, z batem, który niedawno dla konia przywiózł żarcie. Do pomocy wziął syna. Cenę uzgodniono bez problemów, Pol zarobił wielokrotność dwóch litrowych butelek. Wcale się nie targował. Zanim jednak koń odjechał z ekipą z wsi pod miastem woźnica zdradził, że jedzie teraz zrobić jeszcze lepszy interes, że czytał ogłoszenie, że są meble do nabycia, prawdopodobnie tanio.
- Żem jechali pekaesem, a nazad pojadziem wozem w konia i z meblami!!!
Z batem, jak trzeba
Longin był przygotowany na każdego klienta, a ten z wsi pod miastem szczególnie mu zaimponował. Do szaf, serwantki, krzeseł, kuchennego stołu i leżanki dołożył lwa z laki, w pozycji leżącej oraz sztuczne kwiaty. Piękne, rozwinięte maki. Zabrakło jedynie zdolnego artysty, żeby to utrwalił i sprzedał w sklepie „W razie czego”. Został tylko opis, wrażenie Longina: koń, wiadomo, na przedzie, na wozie deska twarda, owinięta kocem, chłop z wsi pod miastem z batem pionowo, na pace towar przymocowany do wszystkiego, gdzie się dało, na leżance młody człowiek w czapce pilotce, ale nie na leżąco, na jego kolanach spoczywał lew, w prawej dłoni maki, dobrze rozwinięte, prawdziwy bukiet kwiatów – taki obrazek z życia. Stukot kół drewnianych z metalowymi obręczami po kocich łbach ulicy bocznej już poza sztuką, dziełem nieznanego artysty, albo znanego artysty, a może pacykarza, który w życiu jeszcze nic ciekawego nie namalował, a może muzyka, który po latach stał się wielkim kompozytorem? W każdym razie jest temat kolejny, ponieważ – jak powiedział kiedyś literacki noblista z Niemiec, Tomasz Mann – tylko to co epizodyczne budzi emocje.
Bogumił Drogorób
Fot. Pixabay
Napisz komentarz
Komentarze