Pływać nie potrafi, jeszcze się nie nauczyła. Ale do wody wchodzi na pewniaka, szczególnie gdy jest mróz. Morsowanie to jej specjalność.
Ewa Rzepka jest matką czwórki chłopców. Synowie mają od 20 do 6 lat. Mieszkają w domu rodzinnym w Wielkim Głęboczku. Ewa zajmuje się gospodarstwem, jej mąż Andrzej ma świetną pracę i tak wspólnie dbają o dobrą kondycję swojej rodziny. Nie tylko ekonomiczną.
- Można tu rzucać wszelkie sentencje typu: zimna woda zdrowia doda. Albo przekonywać, że jest dobra na reumatyzm, na jędrność ciała, na odporność organizmu. Po prostu człowiek nie choruje tak często, na przykład na gardło – argumentuje Ewa Rzepka, opowiadając o swojej pasji. – Oczywiście, wszystko musi być pod kontrolą.
Namówił ją mąż. Biegali i biegają, po lesie, polnymi drogami. Jeździli i jeżdżą na MTB, swoim szlakiem, w stronę Małego Głęboczka, Brzozia, Zembrza, Janówka. Gdzie dusza zapragnie a rozum podpowie. Zawsze z rozsądkiem, bez szaleństw. Nie są i nie będą zawodowcami. Ale w kolekcji są trofea sportowe, trzy statuetki należą do Ewy, jedna do Andrzeja. Synowie – jak można sądzić – też swoje dołożą. Przynajmniej Grand Prix Warmii i Mazur, tak jak mama.
- Pierwszy raz bałam się wejść do wody, morsować. Mąż spokojnie, delikatnie, wziął mnie za rękę i krok po kroku, coraz dalej, aż po pachy. Piersi zamoczone. Powoli, głęboko oddychając. Trzy do pięciu minut w wodzie. I wystarczy. Nie umiem pływać, więc trzeba bardzo uważnie!
Ten pierwszy raz był na jeziorze Wielki Głęboczek. Potem wchodziła w Janówki, w Ostaszewie. Przed rokiem jej rekord to było minus 17 stopni temperatury powietrza. Im niższa temperatura, tym lepiej w wodzie, to się czuje. Kiedyś oglądała w akcji Mariana Blanka, w Brodnicy na Drwęcy. Myślała, że to niemożliwe. Życie zweryfikowało stan wiedzy o morsowaniu.
Morsowanie stało się czymś zwyczajnym, także dla mieszkańców wsi Wielki Głęboczek. Kilkanaście osób z terenu gminy ma takie same upodobania, więc gdy pada hasło wchodzą do wody. Najczęściej w Janówku i Wielkim Głęboczku. Potem jest ognisko, kiełbaski i tak przez cały sezon – od listopada do marca, w zależności od pogody. Przychodzi wiosna wracają na trasy biegowe i rowerowe.
- Najtrudniejszy moment? – Ewa zastanawia się chwilę. – Gdy trzeba wyjść z wody. Nie zawsze, ale czasami aż ręce drżą. Ale to szybko przechodzi. Najważniejsza jest systematyczność, raz w tygodniu, niedziela albo sobota, czasami trafi się środa.
- Kiedyś wójt przyjechał nad jezioro, Bogusław Błaszkiewicz….
- Wszedł po pachy?
- Nie, ale był z nami na ognisku. Przede wszystkim zobaczył, że nie ma lipy, że morsowanie to coś autentycznego.
Mamie kibicują synowie; Alan lat 7, Fabian lat 12, Krystian lat 17 i dwudziestoletni Patryk, który już też próbował wejść do wody na mrozie. No i mąż Andrzej. Po prostu – takie rodzinne zajęcie.
Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze