Trochę popadało. Deszcz siekł pod kątem, waląc w szyby od strony zachodniej. Miałem nadzieję, że tak szybko nie ustanie. Pięć minut to jednak za mało.
Rankiem wybrałem się po śniadaniu na spacer, raczej bez określonego celu. Jedni biegają, i to się chwali, ja mam inne upodobania. Był deszcz, mogą być grzyby – taka myśl mi towarzyszyła. Więc torebka papierowa, ekologiczna, nożyk, stosowne obuwie, deszczak i czapka. Chodzenie dla samego chodzenia. Obserwacja, niezbyt dokładna, co się trafi. A nuż...
Maślaki się pojawiły, małego wzrostu, dobre do marynowania w zalewie octowej. I tu i tam w tej samej postaci, małe ale zdrowe, bez śladu zarobaczenia. Ilość nie mogła budzić uznania, więc do słoika. Obiad jest. Tylko to maślane obieranie, śluzu wycieranie, potem gotowanie, na koniec podsmażanie z cebulką. To potrafię. Ale...
Pod drutami energetyki pusta przestrzeń, przesieka, trawy się tylko kołyszą z wiatrem południowo-wschodnim. I w tych trawach, pod drutami, wielka nagroda, Grand Prix tego spacerowania – dwa rydze! Nic tylko obmyć, rzucić na patelenkę i życzyć sobie smacznego. Napisałem wniosek określonej treści, skierowany do siebie. Rozpatrzony został pozytywnie.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze