Wybrały się nad morze, bo lubią podróżować. Darłówko na mapie i cel – wędrowanie plażą. W prawo, w lewo. Codziennie dalej. Takie plany zapisały sobie panie z brodnickiego stowarzyszenia „Od Nowa”, które skutecznie zmagają się z rozmaitymi chorobami onkologicznymi, barierami ruchu.
Sprawiają wrażenie, że ich choroby nie dotyczą, nie młócą nieustannie o swoich przypadłościach, o takich lekach czy innych, klinikach, szpitalach, lekarzach, sanatoriach itp. Jadą z uśmiechem i nadzieją, że znów zobaczą coś nowego, przeżyją turystyczną przygodę. I tylko to może być przedmiotem rozmowy. Owszem, bywają takie grupy – pominę nazwy stowarzyszeń i miejscowości z których pochodzą– w których tematem wiodącym jest niszczenie siebie od środka, bo o sobie wiedzą najlepiej.
Członkinie brodnickiej „Od Nowy” do takich nie należą. Mają uśmiech na twarzy i zachwyt nad możliwością spotkania świata przyrody, a nad morzem, jak to miało miejsce w Darłówku, wysłuchanie o czym szumi morze.
Pada deszczyk? A cóż to za problem? Parasol i w drogę, najlepiej brzegiem morza, gdzie spienione fale rozrzucają w powietrze jod. Jak nie brzegiem morza to falochronem, gdzie emocji jest jeszcze więcej. Zatem ahoj przygodo!!!
Na zamku
Wyjazd do Darłowa? Ależ bardzo chętnie. Pora poznać miasteczko dwunastotysięczne i skonfrontować z podobnymi, a także z Brodnicą. Wielkim atutem Darłówka jest zamek książąt pomorskich, gdzie przypieczętowali swój pobyt książęta z rodu Gryfitów, gdzie rezydował książę Eryk Pomorski, postać spajająca – w pewnym sensie - ziemie polskie z królestwami Danii, Szwecji, Norwegii. Jako król Skandynawów. Dla wielu naszych rodaków to całkowicie nieznane detale naszej historii... Ale – nic więcej o zamkowych sprawach, przyjedźcie tu i zobaczcie sami. Sięgnijcie po twórczość Elżbiety Cherezińskiej „Harda”, „Królowa”, gdzie znajdziemy wielu rudobrodych, skandynawskich i polskich bohaterów. Uchylając rąbka tajemnicy: zaczął jako książę pomorski, król Skandynawów, skończył jako pirat na Bałtyku.
Nieoczekiwane spotkanie
Na ławeczce, na skwerku przy al. Wojska Polskiego znajdujemy twórcę „Złego” - Leopolda Tyrmanda. Siedzi w pozycji jak gdyby zapraszał kogoś (???) do towarzystwa. Nie tylko panie korzystają z okazji. Co o nim wiemy? Zapewne niewiele, tyle, że napisał wyjątkową powieść „Zły”, że był wolnym człowiekiem w przaśnym peerelu. Władze, także z branży kulturalnej, nazywały go bikiniarzem. No bo chodził w różnokolorowych - najczęściej czerwonych – skarpetkach. Ale skąd Tyrmand w Darłowie”??? Otóż Leopold Tyrmand jest m.in. autorem książki „Siedem dalekich rejsów”, której akcja dzieje się w powojennym Darłowie. - Pisanie dramatu obyczajowego p.t Siedem dalekich rejsów – - przypomina Leszek Walkiewicz - Tyrmand rozpoczął już w 1952 r., ale wstrzymał jego pisanie ze względu na brak szans na publikację w ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej. Po październikowej odwilży, w 1957 r., ukończył pisanie książki i otrzymał zapewnienie o jej wydaniu przez wydawnictwo „Czytelnik”. Wydrukowaną powieść skonfiskowała cenzura, co uzasadniono pornografią i promocją inicjatywy prywatnej. Dlatego książka została wydana w 1959 r. najpierw po angielsku a później w 1962 w RFN po niemiecku. Pierwsze wydanie książki w języku polskim miało miejsce w 1975 w Londynie, kolejne – w 1992 r. w Londynie i Warszawie. Akcja powieści dzieje się podczas trzech dni wczesną wiosną 1949 r. w Darłowie. Leopold Tyrmand w darłowskim porcie był już w czasie wojny - 1944 roku. Wtedy pływał na niemieckim frachtowcu. Dodajmy, że autorką projektu rzeźby i cokołu jest Dorota Dziekiewicz – Pilich – polska rzeźbiarka – twórczyni m.in. statuetki Nagrody Muzycznej Fryderyka, o czym pisze Leszek Walkiewicz. Nieznana historia, nieznane fakty.
Być nad morzem i nie skorzystać z rejsu?
Chyba nie tędy droga. Zatem kierownictwo zaproponowało godzinę na galeonie, który wypływa w godzinne rejsy, typowo wycieczkowe. Są chętnie panie, są też panowie, opiekunowie. Warto posłuchać o czym szumi morze na historycznym wspaniale zdobionym rzeźbami galeonie o wdzięcznej nazwie „Unicus”, co po polsku znaczy „Jedyny”.
Aby wypłynąć z portu „Jedyny” musi zaczekać aż most nad Wieprzą i kanałem portowym rozsunie się na brzegi. Już samo to staje się wydarzeniem i gromadzi ciekawskich. Jestem wśród nich i fotografuję ten epizod z pobytu w Darłówku i Darłowie.
Czekamy i czekamy, szlabany po obu stronach opuszczone. Pozornie nic się nie dzieje. Chwilowo. Zainteresowanie rośnie, bowiem coś za długo to trwa. I takie toczą się rozmowy. (Zapis oryginalny)
- Co jest, k..., grane? - głos człowieka z parasolką zwiniętą, któremu pewnie się spieszy.
- Coś się zacięło... kolejny mistrz obserwacji.
- Pewnie siadł na mieliźnie – przekonuje uprzejmy, robiąc miejsce przed szlabanem dzieciakowi z ojcem
- Nadal jest zamknięty, jak to długo, k.... może to potrwać?
- Idź pan do kapitanatu portu – włączam się do dyskusji.
- Coś się zacięło... nowy w kraciastej koszuli flanelowej z podwiniętymi rękawami
- Gówno się zacięło – ten od mielizny – wal pan wpław, jest cofka, nie wypłynie pan w morze... - ten uprzejmy
- O, jaki uprzejmy... - flanelowy ciągnie rozmowę.
Od strony morza kanałem portowym czyli ujściem rzeki Wieprz podąża spokojnie, dostojnie i wolno jacht pełnomorski. Uprzejmy spojrzał w niebo, dmuchnął, rozegnał chmury, na chwilę wyszło słońce, a potem spadł deszcz. Ten z parasolką nie miał problemu.
Galeon odbił od brzegu.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze