Rycha Rzeszotarę, człowieka znikąd, poznałem kiedyś na uroczystym spotkaniu jubileuszowym 150-lecia OSP w remizie. Znamy się lat kilkanaście, a spotkania z nim zawsze wnoszą coś nowego do moich notatek, reporterskich zapisków.
Zniknął. Zapadł się pod ziemię, czy co? Wyjechał gdzieś? Może wpadł w złe towarzystwo i poniosło go, odpłynął. Na starym trakcie ani śladu. Leśne dukty, polany, jary, parowy – nigdzie żadnego znaku, złamanej gałązki, wykopanego dołu. Żadnego pudełka po zapałkach, puszki po piwie, butelki, żadnej kobiałki po grzybach, odcisku po gumofilcach…
Myślałem o psie tropiącym,
dobrze wpasowanym w krajobraz, którego właścicielem jest znajomy lekarz weterynarii, miłośnik windsurfingu i pięknych kobiet. Więc mówię do niego, Wojtek, weź psa, przefiltrujemy stary szlak, zrobimy rentgena gdzie tylko się da i na pewno znajdziemy Rycha.
- Znasz go przecież, może mniej niż ja, ale kojarzysz?
- Rycha? Przecież go wszyscy znają – potwierdził wiedzę ogólnodostępną. – Bierzemy psa i znikamy.
W ten sposób decyzja zapadła. Zniknęliśmy z lekarzem weterynarii Wojtkiem na tydzień. Aż nasłano na nas policję, martwili się o nas najbliżsi. Niestety, Rycha nie znaleźliśmy, a nas przetrzymano na dołku do wyjaśnienia, ponieważ wyglądaliśmy źle, żeby nie powiedzieć podejrzanie. Najlepiej z nas trojga wypadł pies tropiący Bari.
Rycho, jak się okazało po miesiącu, opuścił stary szlak, wykroty i wądoły, pomosty jeziorne, trzciny i siedliska drewniane na uboczu świata i koleją z przesiadkami przedostał się do Torunia, gdzie stał się codziennym gościem biblioteki uniwersyteckiej. Taki sygnał dotarł do mnie pewnego ranka z radia dobrze znanego. Radiowcy zachwycali się, że gość w nietypowym ubraniu, w dość nonszalanckim kapeluszu, znajduje się na terenie uniwersyteckiego kampusu w Toruniu
Pojechałem sam, jako że pies tropiący nie był już potrzebny, a lekarz weterynarii, Wojtek, został przymuszony do wzięcia urlopu zaległego i wyjazdu z małżonką na wyspę św. Heleny, a psem tropiącym Barim zajął się sołtys wsi gminnej, sąsiad weterynarza.
W bibliotece uniwersyteckiej
Rychu Rzeszotara studiował Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej. Od razu mnie zobaczył, gdy wszedłem do głównej czytelni, prawdę mówić wszyscy podnieśli głowy, odwrócili się, ponieważ gdy wszedłem rozerwała mi się reklamówka i wypadły wszystkie cztery butelki z piwem. Co za pech! Najszybciej zareagowała bibliotekarka w okularach, jak wszyscy przyzwyczajona do ciszy i szeptem powiedziała mi, żebym sobie poszedł i już więcej nie wracał, nie mącił naukowej atmosfery, a przede wszystkim zachowywał się należycie. Na szczęście Rychu Rzeszotara przyznał się do mnie, pozbierał szkło, powycierał szmatą podłogę i opuściliśmy placówkę nauki i wiedzy książkowej. Jeszcze tylko zawrócił po notatki – najważniejsza rzecz, zdobycz z zakresu wiedzy. Poza tym jedna butelka ocalała. Nie spadła bokiem tylko grubszym denkiem.
Weszliśmy do jakiegoś pubu na Bydgoskim Przedmieściu. Spokojnie, frekwencja ledwo, ledwo. My dwaj i jeden w rogu. Blondyna przy barze.
- No to mów, o co chodzi z tą Konstytucją? – spojrzałem mu prosto w oczy.
- Jak to co? – niemal się obraził. – Trzeba ją znać! Dlatego wyrwałem się z tych zagajników, krzaków, zarośli, komyszy i chaszczy, zapisałem się do biblioteki uniwersyteckiej i codziennie tu jestem. Czytam i analizuję.
- A nie łatwiej było kupić w księgarni i analizować w naszej okolicy?
- Otóż to, muszę dodać, że nie tylko analizuję, ale też konfrontuję! Spotykam się z naukowcami, prawnikami, konstytucjonalistami, studentami, przyszłymi prawnikami. I właśnie w takim kręgu konfrontuję. Bywam też na wykładach.
- Prowadzisz zajęcia?
- Nie żartuj. Korzystam, że jestem i zadaję pytania… To poszerza moją wiedzę.
- A co masz w tych notatkach?
- Jest to lista tych,
którzy złamali Konstytucję. Opisane są wszystkie okoliczności, godzina, data, miejsce… Bardzo precyzyjnie. Do tego wymiar kary.
- Jakiej kary? Co ty, Rychu, pieprzysz? Trybunał Stanu może tym się zająć!
- No i co z tego? – rozłożył ręce. – Wyroki Trybunału to żadne wyroki. Zakaz pełnienia stanowisk publicznych? Żadna dolegliwość. Dlatego moje wyroki, jeszcze to wszystko dopracowuję, idą w innym kierunku, nazwałby to społecznym oczekiwaniem.
- Ciekawe….
- Dobrze to ująłeś. Wielu młodych prawników już mi gratulowało tego pomysłu.
- No to uchyl rąbka tajemnicy – zachęciłem.
- Nie jest to już wielką tajemnicą, bowiem w trakcie panelu ze środowiskiem naukowym Torunia przedstawiłem moją ideę karania za łamanie Konstytucji. Otóż prezydent, premier czy jakiś minister, po zapadnięciu wyroku idzie do telewizji publicznej, wykupuje czas antenowy, płaci z własnej kieszeni i mówi te słowa: już nigdy w życiu nie złamię Konstytucji Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej!
- I to wszystko?
- Oczywiście, że nie. Dajmy na to prezydent chodzi tak przez całe pięć lat, bo tyle wynosi kadencja…
- Nie żartuj. Nagra sobie i będą to puszczać w kółko…
- O nie, będzie transmisja, codziennie facet melduje się na portierni w TVP i codziennie wali do kamery słowa, o których wspomniałem, to samo premier czy minister, z tym, że oni tak długo chodzą jak długo są premierami czy ministrami. Dajmy na to dwa, trzy lata, albo cztery. Jeżeli umrze podczas kadencji, no to wiadomo, przestaje chodzić…
Wolno sącząc wypiliśmy po piwie, dolaliśmy z jednej, uratowanej butelki i zamówiliśmy drugą kolejkę. Rychu przeglądał zapiski, przewracał kartki, coś notował, poprawiał, przecinki stawiał, skreślał, dopisywał. Była to druga część jego przemyśleń, które zamierzał wprowadzić w czyn. Po dość długim wprowadzeniu doszedł wreszcie do miejsca, które jak przypuszczał, zaskoczy mnie.
- Postanowiłem zostać sygnalistą
– oznajmił i rzeczywiście, uzyskał efekt zaskoczenia. Wiedziałem o co chodzi, znałem bardzo ogólnikowo ideę sygnalizowania, więc pojechałem z grubej rury.
- Chcesz być donosicielem?
- A widzisz, ty także nie rozumiesz. Rozumiesz?
- Jeszcze nie, czekam na wyjaśnienia – choć bardzo chętnie słucham zawsze Rycha Rzeszotary tym razem odechciało mi się rozmawiać.
- Rzucę ci kilka przykładów. Łażę sobie po lesie, a tam wisi wielki transparent. I jest napisane, że Szyszko to… Wyobraź sobie, że przez samo h… Po charakterze tych bazgrołów wiem kto to pisał. Heniek Rychtych się nazywa, kłusownikiem jest. Więc ja taką wiadomość wysyłam błyskawicznie do Komisji Kultury Językowej PAN i już niech oni tam zdecydują. Sygnalizuję, nie donoszę, rozumiesz? Podobnie na zrębie, ale tutaj nie jestem pewien kto. Dwóch roboli mam na oku, albo obaj, albo jeden z nich. A napisane jest, że Macierewicz to wielki… Przez o z kreskę, rozumiesz?
Reformator
Rychu Rzeszotara próbował przekonać mnie, że dużo jest podobnej roboty w terenie, w głębokim terenie i on się podejmuje sygnalizować. Bezkompromisowo. Wszystkich tak piszących bezwarunkowo do podstawówki chce wysłać, twierdząc, że to będzie jego osobisty wkład w rozwój kultury piśmiennictwa w kraju i poprawności językowej.
- W ten sposób chcę się wpisać w reformę edukacji, która już tak pięknie trwa, ale chcę ją wzbogacić – dodał na pożegnanie.
Tego dnia miałem go dosyć. Wskoczyłem do tramwaju, potem na pekaes. Późnym wieczorem wróciłem do siebie. W skrzynce pocztowej znalazłem kartkę od weterynarza. Napisał, że nie wraca.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze