„Nie czekaj. Pora nigdy nie będzie idealna.” Napoleon Hill
Cytat zaczerpnięty z książki Hilla Think and Grow Rich (Myśl i bogać się), amerykańskiego pisarza, który m.in. opisuje jak realizować ambicje i osiągnąć sukces. Coraz częściej wydaje mi się, że to co kiedyś było łatwe, oczywiste i nie stwarzało problemów z biegiem czasu wydaje się nie lada osiągnięciem. Do przedsięwzięć, do których droga jest dla mnie coraz bardziej ciernista zaliczam ukochane podróże.
Tym razem Liguria
No, ale skoro nie będzie lepszej pory na realizację marzeń, to bez zbędnej zwłoki przygotowujemy następną podróż. Jedziemy, jak zwykle, w czwórkę, wyjazd nie może być ani daleki, ani lotniczy. Zostaje samochód i Europa. A jak stary kontynent, to Włochy. Ten piękny kraj odwiedzaliśmy wielokrotnie, ale za każdym razem cieszymy się na eskapady w te strony.
Podróże od wieków pasjonowały ludzi i motywowały ich do odkryć nowych, nieznanych terenów, ale i do powrotów w miejsca, które kiedyś szczególnie ich zachwyciły.
Tym razem Liguria. Region w północnej części Włoch, położony nad Morzem Liguryjskim.
Wczesnym rankiem wyruszyliśmy spod domu przyjaciół. Podróżowanie przez Polskę, no cóż coraz wygodniejsze, ale jeszcze wiąż dojeżdżanie do autostrad pochłania wiele czasu. Jadąc nie wiedzieć dlaczego coraz węższymi drogami, mijamy wsie i miasteczka, by wreszcie wjechać na autostradę, gdzie już tylko liczy się kierownica i gaz wcale nie do dechy, a mimo to drogi szybko ubywa.
Bayreuth
Tu zrobiliśmy pierwszy długi postój. Bayreuth, powiatowe miasto w Bawarii. Zatrzymaliśmy się w pobliżu barokowego śródmieścia. Po krótkim spacerze trafiliśmy na atrakcyjny deptak przy Maximilianstraße. Urocze miejsce. Przestronne place, fontanny, liczne kawiarnie i restauracje z ogródkami. Kto lubi buszować po sklepach, na tej ulicy znajdzie ku temu wiele okazji. Niezwykle szeroki wachlarz możliwości handlowych oferuje miasto Wagnera. Ale nie to nam teraz w głowie. Nastała najwyższa pora na obiad. Wybór restauracji, zachęcających do zatrzymania się, też spory. My wybraliśmy taką z ogródkiem, wcale nie jedyną przy tym deptaku. A co w menu? Oczywiście jak w Bawarii, to tylko golonka po bawarsku, marynowana i pieczona w piwie, obłożona cebulą. Palce lizać! Pyszne, mięciutkie, rozpływające się w ustach mięso. Do tego kufelek piwa i świat jest piękny. Po obiedzie obowiązkowo spacer.
Miasto Wagnera
Bayreuth, to przede wszystkim miasto twórcy „Tristana i Izoldy”. Wszyscy, którzy kochają opery Ryszarda Wagnera, pielgrzymują tu, aby dostać się na słynny Festiwal Wagnerowski. Sam przyjazd w te strony nie zapewnia wzięcia udziału w Festiwalu, gdyż miejsca trzeba rezerwować na rok, a nawet dwa do przodu. Ale i bez możliwości bezpośredniego uczestniczenia w koncertach warto odwiedzić to miasto. Liczy się atmosfera. Przez centrum wiedzie czytelnie wyznaczony szlak kompozytora. A miejsca szczególnie ważne dla artysty oznaczone są małymi figurkami Wagnera i tablicami opisującym, co to za miejsce i dlaczego warto akurat w tym miejscu się zatrzymać. Drugim kompozytorem związanym z miastem jest Franciszek Liszt, który tu zmarł i jest pochowany w Bayreuth. Działa tu także muzeum jemu poświęcone. Warto wspomnieć, że choć obu kompozytorów nic nie łączyło, to ich groby znajdują się w niedalekim sąsiedztwie od siebie. Sam Liszt był miłośnikiem polskości, polonofilem. Był zaprzyjaźniony z niektórymi polskimi artystami z epoki romantyzmu m.in. z Fryderykiem Chopinem.
Po krótkiej wycieczce po Bayreuth pożegnaliśmy sympatyczne i ukwiecone o tej porze roku miasto i pojechaliśmy dalej.
Ulm
Zatrzymaliśmy się tu z myślą o noclegu. Jedyne z czym kojarzyło mi się miasto, to najwyższa wieża kościelna świata i najstarsza konstytucja miejska. Zachwyciło mnie to urokliwe, rozciągnięte nad pięknym, modrym Dunajem miasto południowych Niemiec. Oczywiście weszliśmy do jednego z najbardziej znanych i największych (dosłownie i w przenośni) zabytków Ulm, jakim jest usytuowana w samym sercu miasta majestatyczna gotycka katedra (Ulmer Münster). Pod katedrą spotkaliśmy Polaka, żyjącego tu od kilkudziesięciu lat. Okazał się być miłym przewodnikiem. Mówił o ciekawej historii i architekturze kościoła. Wieża wznosi się na wysokość przeszło 161 metrów. W czasie II wojny światowej dla alianckich pilotów bombardujących okolice stanowiła doskonały punkt orientacyjny. Może dlatego, po wojnie, świątynia była jedyną budowlą starego miasta ocalałą od zniszczeń. Po krótkim spacerze dotarliśmy pod renesansowy ratusz miejski. Ten z kolei doznał znaczących zniszczeń wojennych, ale został odbudowany i dzięki temu odzyskał pierwotny wygląd z 1540 roku.
Oczywiście starówka to nie tylko ratusz i katedra. W wąskich uliczkach jest wiele restauracji i miłych kawiarenek, które tworzą nieodłączny anturaż chyba na wszystkich starówkach świata. Zawsze pełne artystów, ludzi młodych, starych, tubylców i turystów, a wszyscy jakby żywcem przeniesieni z epoki fin de siècle.
Trochę poddani rytmowi starego miasta, nie spiesząc się zbytnio ruszamy w dalszą drogę. Przez Austrię, Lichtenstein, malowniczy alpejski kraj położony nad Renem i Szwajcarię do Włoch.
Bajeczne widoki
zapewnia przejazd przez Alpy. Dla zachwycających cudów natury, które towarzyszyły nam po drodze naprawdę warto zjechać z wygodnej i szybkiej trasy na boczne, lokalne drogi.
Jechaliśmy przez Alpy Retyckie. Zajmują one znaczny obszar na styku Austrii, Szwajcarii, Lichtensteinu i Włoch. To chyba jedna z piękniejszych tras, jaką dane mi było jechać.
Z okien samochodu podziwialiśmy piękne alpejskie łąki, sielankowe wioski, majestatyczne górskie przełęcze i historycznie ważne urokliwe miasteczka. Drogi, wzdłuż potoków malowniczo meandrują pośród kamiennych zamków, górskich ostępów i wąwozów. Cuda.
Z przejazdem przez granice nie było problemów. Granica Liechtensteinu ze Szwajcarią jest cały czas otwarta, mimo, że Lichtenstein nie jest członkiem Układu z Schengen.
Tekst i fot. Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze