W Lahti znów skakali najlepsi narciarze wśród skoczków. W fińskiej stolicy zimowych sportów Polacy wypadli przyzwoicie w konkurencji drużynowej, przeciętnie w konkursie indywidualnym. Ale dziś nie o nich.
Najlepiej miał wypaść Halvor Egner Granerud, norweski narciarz, w tym sezonie prowadzący w Pucharze Świata. Można go podziwiać za umiejętności i odwagę, można mu współczuć, gdy brakuje mu autorefleksji. Już w Planicy, podczas mistrzostw świata w lotach narciarskich, nie mógł pogodzić się, że przegrał z Niemcem Karlem Geigerem, na dodatek o jakieś dziesiętne punktu. Rozpłakał się chłopak. Bardzo to ludzkie, ale w sporcie trzeba umieć przegrywać – także o centymetry.
W Lahti, podczas konkursu indywidualnego norweski artysta skoków miał sporą przewagę po pierwszej serii, kiedy to znokautował wszystkich mistrzów świata, olimpijskich, medalistów tych imprez. Po prostu skoczył daleko. W drugiej serii, zamiast skoczyć poprawnie, daleko, ale bezpiecznie, postanowił, że skoczy bardzo daleko. A co tam, niech wiedzą wszyscy, że mogą mi skoczyć! I skoczył bardzo daleko, kończąc upadkiem, szczęśliwie bez złych skutków dla zdrowia. Nie ratował się umiejętną podpórką jak czynili to prawdziwi mistrzowie – tu warto wspomnieć skok Adama Małysza w Willingen, czy Petera Prevca w Innsbrucku, raz kiedyś.
Niszcząc, na własną odpowiedzialność, dorobek z pierwszej serii Norweg nie szukał błędu u siebie tylko u...sędziów! Oto co powiedział po nieudanym skoku: - Jestem bardzo zły. Mam okazję, żeby spytać najlepszych norweskich sędziów, za co odjęto mi aż 34 punkty. Może nie znam wystarczająco dobrze zasad?
Oczywiście, młody człowiek nie zna zasad, przepisów regulaminu, będzie wielkim sportowcem jak je pozna, od podszewki. Roger Federer czy Novak Djoković nie odbijają piłki z całej siły, gdy wystarcza sprytny przerzut, skrót, techniczna finezja, a Kamil Stoch nie zbierał nigdy siły, żeby przeskoczyć skocznię, gdy wystarczyło wykonać dwa równe, dobre skoki. Niekoniecznie dalekie.
Bogumił Drogorób
fot. Pixabay
Napisz komentarz
Komentarze