Między jednym, a drugim łykiem mocnej kawy, która zamiast zimnego prysznica ma zmyć z twarzy nocne koszmary, mam czas na stoczenie walki nad klawiaturą komputera. Walki między tym co chciałabym napisać, a tym co napiszę po głębokim namyśle i gdy kawa na dobre już rozgości się w moich trzewiach.
Niestety dopiero po drugiej kawie podejdę do tematu i napiszę dlaczego scenariusz realizowany przez głównego reżysera Polski nie ma szans, aby stać się mi bliskim w walce o prawo i sprawiedliwość. Ten scenariusz to istny koszmar, którego akcja rozgrywa się we współczesnym Teatrze Groteska, a jego główna scena znajduje się w budynku za zasiekami na ulicy o nazwie kojarzonej ze słomą. Sztuka tam prezentowana jest nie do przyjęcia zarówno ze względu na język, jak i styl tego przedstawienia. Mimo, że spektakl nie schodzi ze sceny od ponad dwóch lat, to wciąż, zdaniem wielu, jego poziom jest skandalicznie niski, a w opinii ekspertów ciągle spada i dlatego budzi tyle kontrowersji i niezadowolenia. Marionetki i statyści z tego teatru udają, że grają jakieś role, ale nawet średnio rozgarnięci widzowie doskonale wiedzą, że to tylko epizody i nic nieznaczące puszenie się.
To główny reżyser tej sceny trzyma rękę na pulsie i nie pozwala na samodzielne ruchy swoich niebożątek.
On sam pociąga za sznurki, które na chwilę ożywiają ich nóżki i łapki. Główką, na stałe przymocowaną do korpusu, niestety nie da się poruszyć. Stąd tyle dziwnych treści pada ze sceny w stronę widowni, która w tej aranżacji jest pozbawiona głosu. Krajowy scenarzysta i reżyser w jednym, pozwala swoim kukiełkom wypowiedzieć jedynie parę wersów. Podobno też każdego ranka z reżyserki dosyła im podpowiedzi co mogą mówić. Te teksty są na tyle uniwersalne, że pasują do każdego pytania zadanego przez nie lubianych i nachalną widownię. Statyści, do tekstu, już według uznania, dołączają odrobinę własnej inwencji chełpiąc się przy tym wrodzoną butą i niejednokrotnie głupotą. To pewnie z powodu tej ostatniej cechy, niestety nie rzadkiej wśród komediantów, główny reżyser sam wszystko obmyśla i o wszystkim decyduje.
Chyba jednak nie wszystko idzie po jego myśli, bo niektóre marionetki chcą wybić się na samodzielność, a inne z kolei sprawiają wrażenie ślepych i głuchych.
Taki np. pan „O”- Ja ich, szczerze mówiąc, nie zauważyłem - mówił ostatnio o tysiącach spacerowiczów ze świeczkami, albo jego kolega, który też nie widział nic złego wśród idących w tłumie łysych jegomości z dzidziusiami i ich mamuśkami obok. Trzeba okulisty dla tych panów i to w trybie pilnym.
Słuchając recytacji płynących z głównej sceny rodzi się pytanie: dlaczego owi statyści i marionetki stają w jednym szeregu z ogolonymi na łyso głowami? Dlaczego w pustych jak bęben główkach pacynek, jeśli zdarzy się jakaś zabłąkana myśl, to jest to najczęściej ograna już i nudna formułka przeważnie o winie? Czas na reset.
Kiedy już spłyną emocje, a kolejna kawa szerzej otworzy oczy i ustawi twarz do problemów, rodzą się następne pytania. Dlaczego pan reżyser wybrał aż tak słabą ekipę? Czy dlatego, że na castingu nie było lepszych, czy może on wielki strateg specjalnie obstawił się takimi, którzy zatańczą, jak on zagra. Ale kiedyś znudzi mu się zabawa w chowanego i wyjdzie z reżyserki i dopiero wtedy pokaże na co go stać? Co na to widownia?
Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze