Od 23 sierpnia w życie weszła ustawa prawo wodne. Praktycznie działać będzie od 1 stycznia 2018.
Ustawa znana jest głównie z tego, że powstanie nowa instytucja Wody Polskie. Niemal każdy już słyszał, że wzrosną opłaty za korzystanie ze środowiska. Jak przekonują przedstawiciele prawodawcy za pobraną wodę i za odprowadzane ścieki opłaty będą wzrastały stopniowo (można powiedzieć rozsądnie) w ciągu najbliższych trzech lat – i to jest prawda.
Problem w tym, że nie o wszystkim się mówi, bo przecież w sposób drastyczny podnosi się opłaty za odprowadzanie wód opadowych i roztopowych do wód powierzchniowych (jeziora, rzeki)
Można powiedzieć, przecież takie opłaty już były; owszem ale od dnia 1 stycznia 2018 wzrastają kilka lub nawet kilkanaście razy.
Fachowcy od ochrony środowiska i gospodarki wodnej są zgodni – jest problem ważny, wymagający rozwiązania, ale w sposób czytelny dla społeczeństwa, dla mieszkańców wsi, miast, miasteczek, z rejonów nizinnych i górskich, z Pomorza i Kujaw, Mazowsza, Wielkopolski czy Małopolski. Trzeba zatrzymać wodę! Jeżeli tego nie uczynimy kraj, region, mała ojczyzna nam zestepowieją! To musi usłyszeć każdy. Tyle, że nie hasłowo, ale w szczegółach.
Niestety, jest inaczej. Każda władza, obecna również, uważa swoich wyborców za głupków. Rzucić hasło „podatek od deszczu” to tyle samo co wpisać się w kabaretowy dialog. Stworzyć ustawę, jak najbardziej słuszną, ale przyjąć ją w pośpiechu wśród innych (dobrze by było w nocy), pokazuje stosunek władzy do społeczeństwa. Ludzie dowiadują się nieoczekiwanie, a w roli tłumaczy zagadnienia występują publicyści.
Jest oczywiste, iż Polska nie jest krajem zasobnym w wodę. Wiele zależy od pogody. Trzeba zatem nauczyć się, jak retencjonować wodę, czyli zatrzymywać ją w środowisku, by móc ją wykorzystać np. w czasie suszy. Bardzo ważna staje się tzw. retencja miejska. Coraz więcej terenów zurbanizowanych sprzyja temu, że następuje z nich szybki odpływ wody. Budujemy piękne domy, parkingi, chodniki i ulice. To bardzo dobrze bo miasto to twór niezwykły, to przestrzeń publiczna, w której skupiają się wytwory ludzkiej aktywności gospodarczej, administracyjnej, kulturalnej etc. Jest to miejsce, gdzie stajemy się wspólnotą. Miasta muszą prowadzić taką politykę przestrzenną, a także prowadzić takie inwestycje, by zatrzymać wody opadowe. Na przykład nie zrzucać jej od razu do rzeki, zwiększając zagrożenie powodziowe miejscowości położonych poniżej, a zatrzymać i powoli oddawać środowisku.
Chcąc zmobilizować samorządy do sprawniejszej retencji, resort środowiska wprowadził ze skutkiem od 1 stycznia 2018 roku nową daninę, którą można by potocznie nazwać „opłata za brak retencji”. Gminy, jeśli nie będą inwestowały w zatrzymywanie wody w środowisku, zapłacą swego rodzaju „karę za brak szacunku dla zasobów naturalnych”. Rzecz w tym, że zapłacimy wszyscy bo gmina to my.
Rozważmy na czym ma polegać karna opłata za utraconą wodę? Powiedzmy, że na terenie gminy inwestor bądź właściciel zbuduje np. supermarket z dużym wybetonowanym parkingiem i przy okazji nie zapewni odpowiednich instalacji służących retencji (np. drenaż czy zbiorniki), nałożona będzie stosowna opłata. Kiedy będzie zbudowany odpowiedni system retencyjny, nie polegający jedynie na zrzuceniu wody do rzeki przez kanalizację burzową, taka opłata będzie symboliczna.
Weźmy inny przykład – co może zrobić, co powinien zrobić właściciel jednorodzinnego domku w celu retencjonowania wody, aby nie tracić jej bezpowrotnie? Najprostszy wydaje się system rynnowy, który kończy się w studni chłonnej pod powierzchnią trawnika, w przydomowym ogródku, woda deszczowa rozchodzi się w głąb, filtrowana przez piasek. Oczywiście, tu wiele zależy od podłoża.
W Brodnicy ok. 80 proc. to tereny, gdzie możliwe jest odprowadzanie wody bezpośrednio do gruntu. Pozostała część to głównie zwarta zabudowa Śródmieścia oraz częściowo Karbowo. Jeżeli jest gliniaste podłoże, należy zbudować cały system. Tu oczywiście pomoc gminy jest niezbędna. Ale wybór jest prosty – albo budujemy system retencyjny, albo płacimy całe życie podatek od deszczu. Powie ktoś o co ta awantura; stać mnie to zapłacę i po sprawie. Otóż nie, jest o co walczyć, bo sprawa jest wielkiej wagi. W dającej się przewidzieć niedalekiej przyszłości zasoby wody w naszym kraju mogą być tak małe, że zagrozi to naszej zbiorowej egzystencji. Historia zna przykłady jak wskutek suszy ginęły całe cywilizacje.
Nasza świadomość jest tu równie ważna jak środki finansowe potrzebne do sfinansowania ewentualnych inwestycji.
Jak do tego tematu podejdą samorządy? Jeśli chodzi o inwestycje na pewno powinny być dotacje na budowę lub modernizację instalacji i montaż zbiorników do gromadzenia deszczówki. W programach unijnych, proekologicznych, na pewno znajdą się fundusze. Część gmin rzeczywiście zajmuje się już problemem wód opadowych. Z miast przykładem może być Kraków, który prowadzi od ponad dwóch lat program zachęcający mieszkańców do zbierania wody deszczowej; miasto przyznaje specjalne dopłaty do zakupu i montażu instalacji służących do tego celu.
Pozostawmy jednak wielkie słowa i dziwnie brzmiące nazwy instalacji – tam gdzie można, w zabudowie jednorodzinnej, w gospodarstwach, można zacząć od typowej beczki do zbierania deszczówki. Ta woda któregoś dnia z pożytkiem trafi do ziemi, gdy będziemy podlewać kwiatki, rabatki, trawniki itp. Na tym też warto się skupić.
(bd)
Napisz komentarz
Komentarze