W polskich portach zauważyć można potężne składowiska drewna. Zaobserwowaliśmy to będąc na reporterskim szlaku m.in. w Kołobrzegu.
Dla stojących z boku to gigantyczne zjawisko, rodzą się przypuszczenia, że wycinamy lasy na potęgę, Skandynawowie biorą co tylko można, przede wszystkim Szwedzi, następnie obrabiają to drewno i wysyłają do Polski w postaci wyrobów do kupienia w sieciach IKEA. Wyobraźnia podpowiada wiele rozwiązań.
Nie jest tak, na szczęście. Skandynawowie – Norwegowie i Szwedzi, także Finowie owszem, importują drewno, również z Polski, ale też drewno eksportują – w sposób zaplanowany i wyważony. Aktualnie polskie drewno kupują na potęgę jedynie dlatego, że kataklizm, który nas dotknął niedawno, spowodował określoną sytuację na rynku drzewnym.
Porządkowanie lasów po nawałnicy to gigantyczna operacja, trzeba ją wykonać najszybciej jak tylko można. Każdy dzień to strata, upływ czasu, to także upływ pieniędzy, bowiem jakość powalonego drzewa, jego wartość spada z każdym miesiącem, a przecież minął już ponad rok gdy huragan stulecia, który przeszedł nad Polską w nocy z 11 na 12 sierpnia 2018, pozostawił ślad widoczny do dziś. Można się udać choćby na Kaszuby, między Kościerzyną a Bytowem, zjechać na kierunek Studzienice. O okolicach Tucholi nie wspominając.
Na sprzedaży powalonego drewna Regionalne Dyrekcje Lasów Państwowych zarobiły już ponad 1 mld zł. Przy czym nie czynią to bezpośrednio - handel drewnem i transportem to domena wyspecjalizowanych firm. Zatem gdzie drewno trafia to już nie interes Lasów Państwowych. A kupują m.in. producenci papieru, celulozy i palet. Drewno po nawałnicy trafia do Szwecji, Norwegii, Estonii, zainteresowani się też Węgrzy. Tak więc drewno płynie i jedzie, w zależności od kierunku.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze