Z Elizabeth Fourrier rozmawiam o wojennych losach jej ojca, o emigracji i więzach z Polską.
- Na fecebookowej stronie Super Brodnica zamieściła Pani fragment rodzinnej historii powiązanej z Brodnicą. Proszę opowiedzieć co to za związki?
- W pamiętnym 1939 roku, na początku wojny w pobliżu Brodnicy, a dokładniej między Grudziądzem, a Jabłonowem, trwały walki żołnierzy polskich z niemieckim najeźdźcą. Mało szczęśliwym ich uczestnikiem był 24- letni Bronek, świeżutki absolwent szkoły oficerskiej. Już 3, czy 4 września podzielił los dobrze wszystkim znanego Achillesa. Tak jak i on został ranny w piętę. Z pola bitwy najpierw zabrali go sanitariusze, a następnie miał szczęście trafić do szpitala w Brodnicy
- Co Pani tata opowiadał o pobycie w szpitalu?
- W brodnickiej lecznicy zaopiekowano się nim fachowo a nawet chyba dość czule. Zwłaszcza rodziny Naczelnego Lekarza i Naczelnego Chirurga, które do opieki nad rannym oddelegowały swoje córki. Młody, przystojny, wykształcony i cierpliwy pacjent zaskarbił sobie ich sympatie, która z dnia na dzień nabierała rumieńców. Nie wiadomo jak potoczyłyby się losy młodego żołnierza, gdyby nie nastąpiła okupacja niemiecka Brodnicy, a tym samym szpitala. Całkowicie zmieniła się sytuacja rannych, których wzięto do niemieckiej niewoli i wywieziono z miasta. Bronek, opuszczając brodnicki szpital, zdołał schować do plecaka zdjęcia swoich czułych opiekunek. Ich wizerunki towarzyszyły mu podczas wszystkich pobytów w jenieckich obozach, zakończonych wieloletnią niewolą w Offlag VA w Murnau w Bawarii– niemiecki obóz jeniecki dla oficerów polskich podczas II wojny światowej, wyzwolony 29 kwietnia 1945 przez jeden z amerykańskich oddziałów wojskowych.
- Co działo się z Bronkiem po wywiezieniu z okupowanej Brodnicy?
- Warunki obozowe - głód, zimno, brak higieny, niedostatki leków nie sprzyjały gojeniu się rany. Doszło do zakażenia, gangreny i w efekcie koniecznej amputacji. Środków znieczulających w obozowym szpitalu nie było w obfitości. Pewnie dlatego amputacja odbyła się "na żywca". Chyba trudno sobie wyobrazić ból i cierpienie biednego żołnierza. W tej i podobnych sytuacjach, bezcenna okazywała się pomoc z zewnątrz. Zarówno ze strony Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, który wystarał się o prawo dostarczania do obozów jenieckich środków sanitarnych, jak i od rodzin i innych osób będących pierwszymi w świecie beneficjentami penicyliny, która m.in. dla Bronka okazała się zbawienna i skutecznie przyczyniła się do zagojenia rany po amputacji. Nasz inwalida mógł rozpocząć naukę chodzenia ze szczudłem pachowym - ciężkim i niewygodnym, raczej instrumentem tortur niż rehabilitacji. Ale i tak cieszył się każdym krokiem.
- Czy po wojnie tata próbował odszukać brodniczanki, które opiekowały się nim w szpitalu?
- Z tego co mi wiadomo, to nie próbował. Ale fotografie tych młodych dziewcząt cały czas pieczołowicie przechowywał także po powrocie do Polski. Aż do końca swoich dni. Tata zawsze był bardzo dyskretny w temacie związanym z nimi. Więcej o nich wiem z opowiadań mamy niż od Bronka, który został moim ojcem.
- Teraz to Pani przechowuje te fotografie. Dlaczego?
- Moje mieszkanie, to jak mauzoleum, pełne różnych pamiątek. Po rodzicach i po dziadkach. A dlaczego? Bo ważne jest dla mnie zachowanie ciągłości. Wyrosłam wśród tych ludzi. To oni mnie stworzyli. Ukształtowali. Chcę, aby tak długo jak jestem ja, pozostawał po nich ślad, ale nie tylko we wspomnieniach, także, w miarę możliwości materialnie. Zdjęcia, stara korespondencja, jakieś przedmioty, które przypominają, albo wręcz odtwarzają kolejne ułamki historii rodziny. Dzięki mojej pasji do otaczania się rodzinnymi pamiątkami zachowały się także te fotografie z pobytu taty w brodnickim szpitalu w 39 roku.
- Od lat mieszka Pani we Francji.
- Tak, od 1984 roku i całkiem przypadkowo znalazłam się w bardzo z Polską związaną okolicą, mianowicie w Anjou – Andegawenii. Andegawenia dala Europie sporą liczbę monarchów, w tym i poprzez Ludwika Węgierskiego czczoną w Polce Królową Jadwigę Andegaweńską. Po niej nastąpiła kilkusetletnia przerwa aż do wyboru kolejnego następcy tronu Henryka III, z rodu Walezjuszów, który nie zadomowił się na Wawelu, wręcz przeciwnie, uciekał stamtąd przebrany w damskie szatki spiesząc przejąć koronę po swoim zmarłym bracie. Po powrocie do Francji wizytował królestwo i to wtedy gościł w pewnej oberży noszącej dziś dumny tytuł "Zamku króla Polski". Po epoce Henri III de Valois znów rozluźniły się nasze więzy, tym bardziej, że polscy magnaci bardzo tę ucieczkę mieli królowi za złe, a niewdzięczni Francuzi wykazali się opornością w przyjmowaniu nauki jedzenia widelcem. Ha, ha….
- Jak pani znalazła się we Francji?
- Po różnych perypetiach, związanych z moją niepokorną duszą i uznaniu mnie za "element o moralności nie licującej ze statusem studentki PRL" zmuszona byłam zacząć wszystko od nowa. Rozpoczęłam naukę francuskiego i kontynuowałam angielski. Przez długie lata – od początku lat 60-tych byłam korespondencyjnym łącznikiem naszej rodziny i jej francuskiej "gałązki". Podczas jednej z wizyt krewnych z Francji w Polsce służyłam wszystkim za tłumacza i przewodnika. W rewanżu zaproszono mnie na następne wakacje nad Loarę. Wtedy, aby z powodu braków językowych nie wypaść słabo, rozpoczęłam intensywną naukę francuskiego. Przydało się. Po 3 latach zostałam tłumaczem pewnego Francuza, a po niecałych 4 jego żoną. Stąd znalazłam się we Francji. Moim rodzicom pozwoliło to uwolnić się od niepokoju o moją przyszłość.
- Zamieszkała Pani w mieście, które od listopada 1939 do kapitulacji Francji w czerwcu 1940 roku było stolicą Polski.
- Tak, rzeczywiście, stolica Andegawenii, moje dziś ukochane Angers było w tym okresie siedzibą Polskiego Rządu na Uchodźstwie z gen. Władysławem Sikorskim jako Premierem. Była też rezydencja Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Władysława Raczkiewicza (pałac Pignerolle). Niektóre ministerstwa mieściły się w samym jego centrum w eleganckiej, niestety już dziś nie istniejącej, rezydencji u zbiegu dwóch najważniejszych bulwarów Bld du Roi René i Bld de Maréchal Foch.
- Czy do dziś są ślady pobytu Polaków?
- Starsze pokolenie pamięta jeszcze i z sympatią wspomina tych mimowolnych gości, a i oni pewnie wynieśli stąd dobre wspomnienia, skoro po zakończeniu wojny wrócili tutaj i założyli rodziny polsko - francuskie i polsko-brytyjskie. Dziś dorosłe jest już trzecie pokolenie tych osadników kompletnie zasymilowane w społeczności i kulturze francuskiej. Niektórzy z nich nigdy nie postawili stopy w Polsce a co najwyżej są w stanie powiedzieć kilka słów, czy zdań po polsku. Choć są też i jednostki silnie z polską rodzinnie związane. Nie brakuje również Francuzów z różnych przyczyn zainteresowanych Polską. Ponadto Angers jest "miastem bliźniaczym, partnerskim" Torunia. W okolicy jest cały szereg miast posiadających kontakty z miastami w Polsce. Kiedy te więzy się kształtowały czasami trudno mi było nadążyć z tłumaczeniem korespondencji i dokumentów. Ochłodzenie wszelkich kontaktów nastąpiło niestety z nastaniem aktualnej władzy w Polsce i coraz większym zaskorupianiem się w nacjonalizmie. Co będzie w przyszłości? Wstrzymuje oddech do po 13 października. Czy "saga" będzie miała szansę wciąż trwać?
- Skąd ten pesymizm?
- Sama nie wiem. Zawsze mimo różnych, negatywnych doświadczeń byłam chroniczną optymistką. Ale wyznam, że tym razem (może już z racji wieku) nie jestem spokojna.
- Planuje pani powrót do kraju, czy choćby odwiedzenie ważnych dla rodziny miejsc, w tym Brodnicy?
- Moje więzy z resztą rodziny są w tej chwili bardzo wątłe. Różnica poglądów. To poniekąd "zasługa” aktualnej sytuacji politycznej. Na szczęście mam masę znajomych i przyjaciół - zarówno takich " z krwi i kości" jak i internetowych. Chwilowo jednak nie widzę możliwości powrotu, czy choćby odwiedzenia Polski. Cała moja nadzieja w nadchodzących wyborach. Oczywiście, chciałabym odwiedzić Brodnicę i wiele innych miejsc w kraju, zwłaszcza mój "Raj utracony" w pewnej mazowieckiej wiosce gdzie spędzałam wakacje u dziadków.
Ale póki co, jestem wdzięczna, że 80 lat po wybuchu II wojny światowej mogłam opowiedzieć o losach Bronka, mojego taty, którego żołnierska przygoda rozpoczęła się właśnie pod Brodnicą. Chętnie też podzielę się jego dalszymi przeżyciami, tymi po powrocie do Polski.
- Dziękuję za rozmowę i liczę na dalszy ciąg rodzinnej sagi.
Rozmawiała: Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze