„Kocham wolność”- to przy dźwiękach piosenki Chłopców z Placu Broni ponad pięćdziesięcioletni mężczyzna kilka dni temu przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie dokonał samopodpalenia. Dlaczego? Jak wynika z zebranych materiałów, prawdopodobnym motywem tego czynu był protest przeciwko polityce rządu „Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich –nie czekajcie dłużej! Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj, zanim całkowicie pozbawi nas wolności”- napisał w swoim manifeście. Zastanawiam się jak bardzo zdesperowany i bezsilny musi być człowiek skazujący się na tak niewyobrażalne cierpienie. Samospalenie publiczne, to polityczny akt rozpaczy. Polityczny, bo świadczą o tym różne materiały i ulotki, które desperat miał przy sobie. Za tym czynem poza bezsilnością kryje się też nadzieja, że publiczna śmierć przemówi do obecnych władz, do społeczeństwa, do świata. „Większość społeczeństwa śpi. Trzeba ich obudzić” – pisał i zapewniał, że nie jest mu łatwo. Przed aktem samopodpalenia mężczyzna miał wygłosić polityczny manifest rozdawać ulotki z jego tekstem i przy dźwiękach piosenki „Kocham wolność” wyciągnął butelkę z łatwopalnym płynem, oblał się nim i podpalił. To czyn tragiczny, ale bardzo wymowny i czytelny.
Czy ofiara, która miała być protestem przeciwko PiS, złożona na ołtarzu walki o wolność i prawa obywatelskie coś zmieni w działaniu dzisiejszych elit? Czy coś zmieni w sposobie myślenia obywateli? Nie sądzę. Minister Błaszczak twierdzi, że ten desperacki akt to wina opozycji - czytaj Tuska. Inni politycy i prorządowe media, tak jak przewidywał mężczyzna, sugerują, że był on chory psychicznie. Opozycja, na tej tragedii, też chce upiec swoją polityczną pieczeń. A społeczeństwo zapada się w zimowy sen. I wszystko w tym temacie.
Samopodpalenia w Polsce to nic nowego, zdarzały się dużo wcześniej. Do podpalenia doszło za rządów koalicji PO i PSL. Wówczas desperaci chcieli pokazać, że znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej, obwiniając za to ówczesną władzę. Pierwszą ofiarę ognia, jaką ja pamiętam, o której informację Polakom przekazało Radio Wolna Europa, była śmierć Ryszarda Siwca w 1968 roku. Był to protest przeciw najazdowi wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Dziś w Polsce już prawie nikt o tym tragicznym zdarzeniu nie pamięta, tylko w Pradze jest ulica jego imienia. Ryszard Siwiec przed wyjazdem na dożynki do Warszawy przygotował się podobnie jak obecny samopodpalacz. Nagrał na taśmę magnetofonową antykomunistyczne przesłanie, które kończyło się słowami: Ludzie, usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!
Czy warto było poświęcić życie? Czy wołanie Siwca dotarło do reżimowej władzy? Czy ludzie coś zrozumieli? Podobne pytania można stawiać i dziś. Odpowiedzi też są do przewidzenia - „Nic się nie stało, Polacy”.
Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze