Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 28 listopada 2024 15:56
Reklama

Z życia wzięte. Na skrawku świata

Z życia wzięte. Na skrawku świata

Woda stała. Żadnego ruchu wiatru. Żadnego lądowania dzikich kaczek. Żadnego wędkowania. Żadnych kółek po lądujących ważkach. Żadnego źdźbła trawy zgubionego przez rybitwę. Żadnego agresywnego okonia, którego ciekawość świata – co tam się dzieje na powierzchni – naruszyłaby spokój przyrody w tym skrawku świata. 

A skrawek ów ma swoją nazwę. Mieliwo – napisano w podręcznikach i w mapach, w przewodnikach turystycznych i mapach wycinkowych, kajakowych, fizycznych i administracyjnych, obrazujących Pojezierze Brodnickie.

Woda stała, 
bo nikt nie naruszył jej świętego spokoju, a była przecież w zasięgu. Siedzieli kilka metrów od brzegu jeziora. Ale nikt nie rzucił kamieniem, ani patykiem, nikt nie splunął nawet. Najbliżej był Zebek, nieustanny zastępca kierownika. Tytuł ten zabrał ze sobą wraz z zakończeniem roboty w spółdzielni pracy branży rzemiosł różnych. Zabrał, bo się do niego bardzo przywiązał. Do tego stopnia, że w sądzie, bodajże rejonowym, gdzie występował jako świadek w sprawie o pobicie na klatce schodowej, na pytanie sędzi o wykształcenie wyrecytował bez pudła: zastępca kierownika. Po prostu, taki zawód. Zdziwił się, że wywołał zdziwienie.

A więc Zebek, nieustający zastępca kierownika, był bliski zmącenia wody. Zauważył, że tramwajarka Władzia już się przebrała w kostium kąpielowy i niedbale rzuciła swoją odzież, w skład której wchodził, a jakże, biustonosz o sporych gabarytach. Sięgnął sprytnie, zakręcił jak Anita Włodarczyk młotem i już go widział w jeziorze Mieliwo. Rzut nie był udany, biustonosz dzięki sporym gabarytom, a zatem i wadze, wylądował na gałęzi sosnowej. Wstępnie uznano, że szczęście miała tramwajarka Władzia, że nie poleciał do jeziora.

- Ja bym tak nie powiedział – rzucił filozoficznie wiceminister, nazwany tak z powodu  wielkiego podobieństwa do jednego z rządzących. Polegało ono na czesaniu łba pod górę na jakąś maź, dzięki czemu włos nie był potargany. – Ja bym powiedział inaczej – ciągnął wiceminister. 

- Niby jak? – zdjął czapkę bejsbolówkę w kolorze fioletu Walek, aspirujący do każdej pracy, kompletny kretyn. Dla podkreślenia zainteresowania, a nawet podtrzymania rozmowy, uniósł się z koca. – Niby jak? – powtórzył na stojąco.

- I tak i nie – wiceminister zmarszczył czoło. – Ma szczęście Władka, że nie wpadł do wody, nie ma szczęścia, bo wisi wysoko, gałęzi nie złapiesz, nie nagniesz?

- Jak nie nagniesz? – obruszyła się Renata, kadrowa ze sporym stażem ze zlikwidowanej spółdzielni. – Tylu was i nikt się nie wdrapie, nie wlizie, nie ugnie gałęzi? Mam wam pokazać? – próbowała im wjechać na ambicję.

- Ja już widziałem – szepnął pod nosem kretyn, bo widzieć musiał to, co Renata skrywała. W mrocznych okolicach…

Spoglądali w górę na dyndający biustonosz Władzi, tramwajarki. Pod słońce było więc z rękami przy czole. Oceniali możliwości przedostania się po pniu, rozważali wejście ruchem posuwistym, na obłapanie.

- Bez raków się nie da – Zebek, nieustanny zastępca kierownika, widział kiedyś elektryków majstrujących w ten sposób na drewnianym słupie. – Zresztą… Skąd raki?

- Z jeziora – wiceminister powiódł oczami po zgromadzonych i wtedy usłyszeli plusk. To ostatni z gromadki zebranych nad jeziorem Mieliwo, magazynier z Pi Dżi Ar, rzucił butem, przyznać trzeba, że celnie. Do wody wpadł but, wpadł i biustonosz. Magazynier był przygotowany na takie rozwiązanie. Już był na badejkach, ściągnął jedynie skarpetki i strzałką wskoczył do wody. Z triumfem uniósł biustonosz, po but musiał zanurkować dwukrotnie. Był to lewy but. W ten sposób w wodzie już nie było spokoju.

Znali się, 
można powiedzieć, od zawsze. Dwupiętrowa kamienica, przy niej druga, z drugiej strony trzecia, podwórko jak studnia. I tam od dzieciaka – przez piaskownicę, przez trzepak, wybite szyby, piłkę do siatki, nogi, przez skakanki, trampki, tenisówki, chowanego, bieganie na czas, szkołę, religię na plebanii, popalanie, wina smakowanie. Najczęściej w bramie. Trochę łobuzerki. 

Rośli obok siebie, na podwórku, klatce schodowej. Trzymali się. W szkole, na wagarach, na wykopkach, sadzeniu lasu. Nawet gdy ktoś kiblował klasę, jak choćby Walek, aspirujący do każdej pracy, kompletny kretyn, nie wypadał z towarzystwa. Bo był stąd, kumpel z klatki, z sąsiedztwa. Gdy trzeba było stanąć w obronie kretyna, przeczesać chłopaków z wielkiej płyty, szli równo razem. Także dziewuchy – Władzia tramwajarka czy późniejsza kadrowa Renata, także biustem imponująca. One biły po pysku albo trzymały za włosy, a gdy się rozzuchwaliły to po jajach, z buta.

Wielka płyta cierpiała gdy szli ludzie z miasta, bo miasto miało swoje korzenie, tradycje, a wielka płyta element napływowy, z naciskiem na element.

Każdy żył po swojemu. Wiele rzeczy im w życiu nie wyszło, wiele się rozeszło, rozstąpiło, rozpruło i to mieli wspólne, - rozbite małżeństwa, dzieciaki, a raczej dorosłe byki i panny, od Australii przez Kanadę, Norwegię i Niemcy. Dwoje tylko uchowało się w charakterze singla, bez rodzinnych zobowiązań. Władzia tramwajarka i kretyn Walek. Tramwajarka – przylgnęło do niej kiedy z zachwytu przez pół dnia jeździła tramwajem w Bydgoszczy, pierwszy raz w życiu. Na Kapuściska, Wilczak, do Fordonu. Najeździła się też w Krakowie i Poznaniu. Lubiła jeździć po szynach w mieście.

- No, popływamy sobie, 
czas najwyższy – zdecydował wiceminister, a wchodząc do wody przy trzcinach uczynił znak krzyża, pochlapał się po pachami i popłynął grzbietowym. Za nim weszły kobiety. Z rozbiegu strzelił do wachy  kretyn kompletny Walek. Z pomostu wystartował nieustający zastępca kierownika, za nim magazynier z Pi Dżi Ar wypakował na bombę. Duży rozbryzg. Tu mała dygresja – magazynier zatrudnił się za stróża w gminnym domu kultury i dzięki temu darmo pobierał nauki języka angielskiego. I wydumał, że w czasach minionych, choć pracował w PGR-ach, to dziś je określa Pi Dżi Ar. Niestety, ze szkodą dla społeczeństwa, tej myśli nigdy szerzej nie rozwinął.

Kompletny kretyn miał rentę inwalidzką i ochotę na piwo. Koniecznie butelkowe. Musiał widzieć co pije. Nie ufał blacharstwu. Do pracy niekoniecznie, choć wielokrotnie aspirował. Do jednej z ofert tak podszedł:

- Chciałbym być u was magazynierem, w firmie.

- A ma pan jakieś szkolenia, kursy, jakieś papiery?  - zapytał koleś w garniturze, pod krawatem, spoglądający w ekran laptopa.

- Nie mam, ale mogę mieć!

- A co pan, tak ogólnie, umie?

- Mogę jeździć wózkiem, tym małym wózkiem, po magazynie…

- A ma pan jakiś certyfikat, papiery na taki wózek widłowy?

- Nie, ale mogę jeździć. Mogę też osobowym jeździć, jak trzeba…

- A ma pan prawo jazdy?

- Nie mam, ale mogę jeździć…

Takich rozmów odbył wiele aspirujący do każdej pracy Walek, kompletny kretyn. Bezskutecznie.

Ułożyli się 
na kocach. Kadrowa Renata, imponująca biustem, która jak gdyby matkowała towarzystwu z dawnego podwórka stwierdziła, że skoro już po kąpieli, po pływaniu, po wymoczeniu, wyszczaniu się w wodzie można wyciągnąć to, co kto przyniósł z sobą. 

- Decydujcie się, bo potem szlaban na pluskanie. Żeby mi nikt nawet nie próbował! Nawet po kostki! – wygłosiła swój apel.

Nie było sprzeciwu, wszyscy zgodzili się na uroczyste otwarcie kolejnej części pikniku. Wiceminister wyciągnął Finlandię zero siedem i pchnął dookoła. Brali jak sygnaliści. Wkrótce do butelki zero siedem dołączyli piwne, o sile porównywalnej ale z różnych browarów. Wartko potoczyła się rozmowa o życiu, najczęściej przegranym, o marzeniach, wspomnieniach. Z pragnień pozostało im już tylko piwo. I dowcipy o babach.

Tylko dawna kadrowa, Renata, czuwała, żeby nikomu nie przyszło do głowy zamoczyć się w jeziorze. Reszta bujnęła się na tym nieznanym szerzej skrawku świata, zapadając w piknikowy sen.

Na jeziorze pojawili się wędkarze. Łódź cichcem, na wiosłach, wolno brała kurs na niewielką zatoczkę za półwyspem. Dwóch przebijało się przez promienie słońca, rozkładające się na wodzie. Od południowej strony jeziora ruszyła para łabędzi. Nabierały prędkości a wysokość utrzymywały równolegle do lustra wody, gotowe w każdej chwili do lądowania. 

Nieoczekiwanie z koca w żółtą kratę poderwał się wiceminister, machając rękami, jakby odganiał się od komarów, jakby z nieba coś na niego leciało.

- Wezuwiusz! – wykrzyknął i oczy wielkie zrobił. – Wezuwiusz wywalił! Milion ludzi w ewakuacji.

- Chłopie, co ci? Chyba ci się przyśniło – uspokoiła go Renata, dawna kadrowa. – To tylko zły sen. Ziuziaj sobie, chłopczyku – otuliła go swoim swetrem. - Jak coś jebnie, to cię obudzę.

Na tym skrawku świata, gdzie woda wsiąka w zarośla, gęstwinę traw, gdzie bazie wystają jak włócznie, a jeż drepcze ścieżką sobie tylko znaną, gdzie paru ludzi zatęskniło za sobą, nic się nie stało. A czy gdzieś tam, dalej… Może tak, a może nie? 


Tekst i fot. Bogumił Drogorób


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 9.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 8.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 7.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 7.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama