Jak Polska długa i szeroka mówi się o bardzo wysokich cenach owoców i warzyw w stosunku do zeszłego roku. W mediach pokazują starsze osoby zaniepokojone i mocno rozżalone, które mówią, że nie pamiętają tak drastycznych podwyżek i że sto złotych nie wystarcza już nawet na podstawowe sprawunki.
Zresztą po co nam medialne informacje i przykłady z drugiej ręki skoro sami każdego dnia płacimy za zakupy i za każdym razem wybałuszamy oczy na czytnik cen, sprawdzając, czy to aby rachunek tylko za nasze zakupy. Już nie da się ukryć, że towary osiągają bardzo wysokie ceny.
- To wszystko z powodu ubiegłorocznej suszy i tegorocznej zimnej wiosny - słychać z prorządowych nośników.
Czy to już wszystkie przyczyny drożyzny? Może trzeba przyjrzeć się wydatkom rządowym. Dlaczego wypłaca się gigantyczne odprawy dla odchodzących do PE ministrów? Dlaczego tyle kosztują kancelarie premiera i prezydenta oraz bezcelowe remonty i zasieki w parlamencie i wokół? Dlaczego wciąż bez namysłu wydaje się na kolejne „+”, których wiele już obiecano i jeszcze się obieca przed następnymi wyborami? Dlaczego władza wciąż pieniądze z budżetu wydaje bez namysłu i tylko dla swoich.
Wszystkie znaki
na ziemi i niebie wskazują, że to jednak nie aura spowodowała podwyżki cen. Choćby dlatego, że ceny ropy na światowych rynkach są rekordowo niskie, u nas paliwo rekordowo drogie. Czy to z powodu suszy? Czy wysokie ceny energii elektrycznej dla firm, to też wina suszy, czy może zimnej wiosny? Czy to susza spowodowała gigantyczny wzrost cen na niektóre leki, na bilety do placówek kultury, czy do obiektów sportowych?
Nie trzeba być ekonomistą, aby wiedzieć, że wzrost cen na paliwo i energię pociąga za sobą wzrost cen na większość towarów i usług. Muszą podrożeć mieszkania, odzież, żywność i inne artykuły niezbędne do życia.
Gdzie podziewają się pieniądze ze wzrostu akcyzy i z ukrytych podatków? Kto najwięcej zyskuje na coraz droższym życiu Polaków? Ano rząd, który najpierw daje pieniądze dla najbiedniejszych, a potem tak prowadzi politykę fiskalną, aby obdarowani zapłacili z nawiązką, to co dostali. To jest oczywista oczywistość, że rząd, ani prezes nie dają swoich pieniędzy, a im wyższe ceny, tym wyższe wpływy do budżetu z VAT-u. A VAT płaci każdy kto robi zakupy. Granie finansami widać gołym okiem i nie trzeba być wybitnym rachmistrzem żeby to rozumieć i wiedzieć, że gdy premier ogłasza, kolejną kasę dla Polaków, bo zabrał ją mafii vatowskiej, to znaczy tylko tyle, że wszystko zdrożeje i zapłacimy wszyscy. Najwięcej ci, którzy ciężko pracują.
Ludzie z mojego pokolenia pamiętają władzę, która mówiła- „ rząd się wyżywi”, pamiętamy i tę, która wysyłała nas na szczaw i mirabelki.
Ale jaja
Dziś ceny szybują w górę, ale „dobra zmiana” nie pozwoli abyśmy przymierali głodem i nie zielsko, ale kawałek ścierwa rzuci na nasze stoły. Minister rolnictwa zaproponował, aby mięso żubrów i bobrów zostało uznane za jadalne. Argumentując swoją konsumpcyjną rewelację, powołał się na Biblię i nawet sobie żartował, że "płetwa bobra ma ponoć właściwości afrodyzjaku". Jeśli tak, to dopiero będą jaja.
Na szczęście pomysł jedzenia dotąd chronionych zwierząt torpedują eksperci od ekologii, ale i partyjni współbracia ministra, którzy nie są tą propozycją zbytnio zachwyceni. Zwłaszcza opór kolegów ministra pozwala mieć nadzieję, że rozsmakowanie się w bobrach i żubrach nie rozpowszechni się podobnie jak propozycja Marty Kaczyńskiej, bratanicy prezesa, która jakiś czas temu, na łamach prorządowego tygodnika namawiała Polaków do jedzenia robaków, wyliczając przy tym liczne prozdrowotne korzyści wynikające z ich konsumpcji.
Zastanawia mnie tylko, czy takie propozycje dla obywateli wynikają z arogancji władzy, czy raczej z bezmyślności?
Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze