Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 27 listopada 2024 02:38
Reklama

Na zapleczu karczmy. Tutaj wodę czerpali

Na zapleczu karczmy. Tutaj wodę czerpali

Gasthaus – Teodozjusz Lewalski w Wielkim Głęboczku. Tam zatrzymywali się podróżni na posiłek, niektórzy tylko po to, żeby zaczerpnąć wody ze studni i chwilę odpocząć. Wśród nich byli także jeńcy wojenni, pędzeni na zatracenie.

Jerzy Lewalski z Wielkiego Głęboczka opowiada historię, która – choć to tylko drobny epizod – wpisuje się w opowieść o losach jeńców sowieckich, niemieckich, wśród nich także Aleksandra Sołżenicyna, późniejszego rosyjskiego pisarza, autora „Archipelag GUŁag”, noblisty. 

- Moja rodzina pochodzi z Prus Zachodnich, w ówczesnych granicach Europy, z okolic Dąbrówna, Turowa – zaczyna swoją opowieść Jerzy Lewalski, regionalista pasjonat historii. – Mój dziadek Julian urodził się w Łążynie za Lubawą, mój ojciec Teodozjusz tamże. Dziadek Julian ożenił się z Bertą Banaschewską i po zaślubinach zamieszkali na dzierżawie karczmy (gasthaus) w Tereszewie, ponieważ Berta pochodziła z rodziny kupców wiejskich. Po latach pracy na tej dzierżawie zakupili siedlisko tutaj, w Wielkim Głęboczku, z funkcjonującą karczmą. W domu rozmawiano po polsku i po niemiecku. Mój ojciec Teodozjusz, mając 18 lat, stanął do obrony kraju w 1920 roku. Kaleczył język polski, śmiano się z niego w koszarach z tego powodu, ale dowódca stanął w jego obronie, bo był żołnierzem dzielnym i dobrze się spisał w walce z bolszewikami. W 1929 roku ojciec ożenił się z Wiktorią Siatkowską z Lip za Lubawą. W 1939 roku został wezwany do obrony kraju, walczył pod gen. Tadeuszem Kutrzebą, to nazwisko potem wspominał. Trafił do niemieckiej niewoli, ale po jakimś czasie udało mu się stamtąd wydostać, prawdopodobnie dlatego, że znał dobrze język niemiecki. W każdym razie wrócił do Wielkiego Głęboczka i prowadził wraz z mamą Gasthaus.

Jerzy Lewalski wyszukuje zdjęcie z tamtych czasów i idziemy na drugą stronę szosy, gdyż z tego właśnie miejsca uwieczniono niegdyś ową karczmę. Gospodarz jest bardzo precyzyjny w opisie i opowiadaniu.

- Właściwie powinniśmy wejść jeszcze wyżej, ponieważ na zdjęciu widoczne są jeszcze  fragmenty zabudowań dalej położonych, ale mniej więcej wiemy o co chodzi. Po lewej stronie domu, patrząc od szosy, tam gdzie teraz jest dobudowany garaż, była drewniana furtka, przed karczmą żelazna poręcz z szyny kolejowej, bo gdy ktoś konno jechał konia tam zostawiał, przywiązywał do tej szyny i szedł do gasthausu. Wchodziło się od frontu, nie jak dziś, od podwórza. Natomiast przez drewnianą furtkę szło się bezpośrednio do ogrodu, gdzie była studnia. Szło się kamiennymi schodkami, do dziś one są. Nareszcie dochodzimy do zimy 1945 roku. Od strony Olsztyna, przez Ostródę, ciągnęły sznury jeńców, w mundurach, w cywilnych ubraniach. Zatrzymywali się wszyscy, żeby napić się wody. Miałem wówczas 3 latka, brat 14. Ojciec pokazywał którędy do studni, pewnie dawał jakieś kubki, pewnie mieli swoje menażki. Pojmani, tak ojciec mówił o nich. Brat Kazimierz, niestety już nie żyje, wiedział więcej. Mógłby pewnie więcej opowiedzieć.  W każdym razie mogę powiedzieć, jak ja to widziałem i z ojca opowieści, że szło kilkudziesięciu, to znowu kilku, kilkunastu. Ojciec zwrócił uwagę, że Rosjanie prowadzili swoich, jakiegoś Niemca, a strażnikami byli Tatarzy. Ponieważ wszyscy się zatrzymywali jest wielce prawdopodobne, że wśród tych jeńców była grupa z Aleksandrem Sołżenicynem. Nie zdarzyło się bowiem, żeby przeszli bez przystanku u nas… Nie zamierzam tu oceniać zachowania mojego ojca, po prostu chrześcijańska zasada: spragnionego napoić.

Być może ta opowieść jest mało znacząca, w kontekście twórczości  rosyjskiego pisarza, natomiast ciekawa dla badaczy śladów Aleksandra Sołżenicyna na polskiej ziemi, na początku jego drogi do rosyjskich łagrów, pędzonego na zatracenie.

Tekst i fot. Bogumił Drogorób


 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 9.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 8.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 7.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 7.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama