Każdy kto przeżył ten czas ma jakieś refleksje – bardzo osobiste, dotyczące rodziny, znajomych, przyjaciół, ludzi bezpośrednich i odległych, dobrych i złych z natury – w kontekście tego co się stało w moim kraju.
Zanim to nastąpiło
Jest połowa sierpnia. Pracuję w tygodniku „Kujawy”, na terenie kilku województw – bydgoskiego, toruńskiego, włocławskiego. Z sugestią naczelnego Ryszarda Jaworskiego: jedź gdzie chcesz, jak masz temat. Do Gdańska nie pojechałem, mając w Toruniu, pod nosem, strajkujący zakład związany z przemysłem stoczniowym. Na bramie ludzie z opaskami biało-czerwonymi na rękawach. Moja legitymacja prasowa – nie mam złudzeń - nie budzi zaufania, ale czekam na decyzję komitetu strajkowego. Wpuszczają. Z narzędzi pracy jedynie zeszyt i coś do pisania.
W halach „Towimoru” gdzie szła produkcja wind okrętowych, spokój. Cisza wisi na kanciastych prowadnicach, oplata wszystkie stanowiska pracy jakby ciężkimi łańcuchami.
Ruch jedynie w zakładowej świetlicy, gdzie komitet strajkowy „Towimoru” ma swoich przedstawicieli, gdzie wchodzą ich koledzy z informacjami z Gdańska, gdzie kolportowana jest bibuła przywieziona ze stoczni, gdzie mówi się o tym, co mówi Lech Wałęsa. Po raz pierwszy oswajam się z tym nazwiskiem, z tą postacią.
Poznaję miejscowych, późniejszych działaczy „Solidarności”, ludzi którzy przeszli do historii „Towimoru”, miasta Torunia, regionu i kraju, do historii związanej z upadkiem komunizmu. Notuję z pamięci tylko niektórych: Edward Strzyżewski - robotnik, przewodniczący komitetu strajkowego, Wiesław Jankowski – robotnik, Andrzej Staniszewski – kadra inżynierska, Feliks Rybiński – robotnik, Zbigniew Iwanów – kadra inżynierska, Tomek (?) Tomczyk - robotnik. Od niego dostaję na pamiątkę strajkową opaskę, gdy wszystko się kończy, a Porozumienia Sierpniowe są podpisane.
Poznaję bliżej - codzienność strajkowa temu sprzyja – dziennikarzy opisujących ważne wydarzenia: Staszka Świątka z „Nowości” i Ryszarda Draguna z „Gazety Pomorskiej”. Trzymamy się razem, żeby niczego nie przegapić. Razem pijemy wódkę, robimy sobie jaja z rozchwianej i gubiącej „swoich najlepszych synów” PZPR. Kibicujemy tym, którzy odchodzą, rzucają legitymację partyjną, albo też ustawiają starych towarzyszy pod ścianą, mając inną koncepcję działania partii w kraju centralizmu demokratycznego. Wtedy zapisuję się po raz pierwszy w życiu do organizacji działającej w przestrzeni publicznej, jest nią NSZZ „Solidarność”.
Dobrzy znajomi
Autobusem „Towimoru” jadę do Gdańska na odsłonięcie Pomnika Poległych Stoczniowców. Dzień grudniowy ponury, chodny. Jestem jednym z nich, robotników przemysłu stoczniowego, czujemy doskonale bliskość spraw, rozumiemy się bez słów. Żadnych fałszywych tonów. Przechodzimy mostkiem nad torami, dla pieszych. Niosę flagę narodową. Dał mi ją Tomek (?) Tomczyk, tak jak kilka miesięcy temu opaskę strajkową.
Ciarki idą po całym ciele gdy Daniel Olbrychski odczytuje listę zabitych, zamordowanych w grudniu 1970 roku. Łzy płyną – dorosłe chłopy ale żaden się nie wstydzi – gdy wybrzmiewa „Lacrimosa” Krzysztofa Pendereckiego, utwór przejmujący, skomponowany w czasie wyjątkowym, krótki, dedykowany Lechowi Wałęsie i "Solidarności" na odsłonięcie pomnika Ofiar Grudnia 1970 w Gdańsku.
W autobusie powrotnym do Torunia przejmująca cisza. Żadnego komentarza. Każdy ma swoje refleksje. Dla siebie. W grudniową noc 1980 roku.
Niepokój
Wiosna 1981 rok. Jest 19 marca, dzień św. Józefa. Józef Majchrzak, działacz partyjny bydgoskiej i wojewódzkiej PZPR przygotowuje się do spotkania w swoim gronie a tu pod nosem niemal odbywa się sesja Wojewódzkiej Rady Narodowej. Związkowcy z „Solidarności” Jan Rulewski i Łabędzki nie mogą zabrać głosu w sprawach interesujących społeczeństwo regionu. Zostają wyprowadzeni i pobici przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej.
Jedziemy do Bydgoszczy – Staszek Świątek trafia do ZNTK na posiedzenie Komisji Krajowej „Solidarności”, z Ryszardem Dragunem krążymy wokół budynku Zarządu Regionu „Solidarności”, nad Brdą. Dojeżdża Andrzej Szmak z Torunia, pracujący już wówczas w Warszawie, jest międzynarodowe towarzystwo żurnalistów. Moment jest krytyczny. Tylko głupcy nie czują, iż jest to kolejna prowokacja ówczesnego rządu. Komuniści wierzą, że działaczom „Solidarności” puszczą nerwy i któryś wykona jakąś ewolucję. Nic z tego – Lech Wałęsa nie daje się nabrać, a Andrzej Gwiazda, choć nieszczególnie zadowolony przedstawia na konferencji prasowej tekst kompromisu.
A przecież – sowieckie wojska odbywały swoje ćwiczenia na pobliskich poligonach, wystarczyło jedno, nieodpowiedzialne słowo.
W tamtych dniach marcowych mój syn miał 5 lat, natomiast córka 2 tygodnie. To była moja rzeczywistość.
Grudzień 1981
W Toruniu trwa ogólnopolski strajk rolników. Zajęta jest siedziba Cukrowni Toruńskich przy ul. Kraszewskiego. Jesteśmy tam codziennie – Staszek Świątek, Rysiek Dragun, ja, kilku innych dziennikarzy. Na piętrze zorganizowano kaplicę, przechodzimy przez kaplicę, przyklękamy i do swojego pokoju. Rolnicy wydzielili nam spore pomieszczenie, gdzie przynosili najnowsze wiadomości, herbatę i jajka na twardo. Do tego domowe ciasto. Śledzimy dalekopisy nadchodzące z Warszawy, równolegle trwa strajk w Wyższej Szkole Pożarniczej. Każdą informację przynosimy do kaplicy i informujemy zebranych. Prawie że tam mieszkamy. 12 grudnia, w sobotę, jesteśmy na mszy św. wieczornej. Umawiamy się na niedzielę w południe. Zabieram z dziennikarskiego pokoju dwie taśmy z nagraniami Jacka Kaczmarskiego i rozmaitych twórców festiwali piosenki zakazanej (czy jakiś tak). Na tej taśmie milicyjny blues. Odtwarzam z głowy: siedzę sobie na komisariacie/przy świeżo zaparzonej herbacie/ja bardzo lubię tę naszą madras/ którą sprzątaczka nalewa nam z wiadra/na kartce zapisanej służbowym drugiem/kolega z drugiej sekcji podaje mi cukier...
Następnego dnia już nie było do śmiechu. Staszka Świątka zabrali zanim jeszcze generał zabrał głos, w sobotę przed 24.00. W koszuli flanelowej, chodakach. Lotnisko w Toruniu, mróz. Potem suką do Potulic. Nasze gazety zostały zawieszone. Za działalność dziennikarską, czyli antypaństwową w pierdlu, wytoczyli mu proces. W Sądzie Wojskowym w Bydgoszczy znów się spotkaliśmy. Prokurator żądał 4 lat!!! Wyrok – niewinny. Jeszcze jakiś czas mieszkaliśmy obok siebie w Toruniu, w końcu Staszek zwinął żagle – nie dali mu żyć – i z żoną Mirką oraz synem, 6-letnim Mikołajem, wyjechali do Paryża. Tam przeżył kolejny dramat – Mirka zmarła.
Dziś
Nie opisuję żadnych swoich zasług dla Ojczyzny, bilansu dokonuję tylko dla własnych potrzeb, inni byli lepsi, choć mieli tak samo dużo do stracenia. Nie godzą się jednak na to, żeby nazywać mnie i moją rodzinę drugim sortem, złodziejami, komunistami. W „Solidarności” nie jestem od dawna. W dobrym czasie opuściłem związkowe szeregi, z dobrymi wspomnieniami. „Solidarność” Piotra Dudy to przybudówka partyjna.
13 grudnia odebrał nie tylko nadzieję, także zdrowy rozsądek. Niektórym to zostało do dziś.
Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze