Tu, w Portofino, przez całą noc…
Nasz pobyt w gościnnej i zaskakująco pięknej Ligurii, nie ograniczał się tylko do zwiedzania opisywanych w poprzednich odcinkach urokliwych miasteczek na Cinque Terre. Będąc w tej części Włoch odwiedzaliśmy także inne perełki architektury, natury i gościnności.
Jednego poranka wybraliśmy się do znanego, choćby z piosenki, Portofino.
Właściwie sam tekst „Miłość w Portofino”, Freda Buscaglione, włoskiego muzyka i piosenkarza wystarczy, aby wyobrazić sobie jakie uroki i tajemnice kryje to miasteczko.
„Jest długie lato w Portofino
I dużo gości z wszystkich stron
I strumieniami płynie wino
Tu, w Portofino, przez całą noc…”
Jeszcze na początku dwudziestego wieku Portofino było niewielką rybacką osadą, znaną ze swojego naturalnego uroku, który zawdzięcza głównie ciekawemu położeniu. Jak zwykle piękne miejsca są magnesem przyciągającym poetów, malarzy i takich jak ja, zwykłych turystów. Swego czasu w tym miejscu szukały wytchnienia gwizdy kina m.in. Ingrid Bergman czy Elizabeth Taylor, które pokochały tę cichą i skromną wioskę. Zachwyciły się piękną naturalną i niczym nie zmąconą prostotą, bliskością morza i leniwie kołyszącymi się na falach promieniami zachodzącego słońca.
Miasteczko rozciąga się nad zatoką, okoloną wzgórzami z parkiem krajobrazowym Parco Naturale di Monte di Portofino. W latach 50-tych nastąpił dynamiczny rozwój i ta cicha, urokliwa miejscowość urosła do rangi ekskluzywnej turystyki. Portofino stało się wcieleniem luksusu, miejscem gdzie warto było, a nawet należało się pokazać. Od tamtej pory Portofino oblegają tłumy wycieczkowiczów, nacierających tu od strony lądu i wody.
Różnej wysokości kamieniczki i zwykłe domki, w ciepłych pastelowych kolorach, otulają port i oddzielają go od dość wysokiego brzegu, na który można wejść, pokonując dziesiątki kamiennych schodów. Zmęczenie i zadyszkę po wejściu na wierzchołek wynagradza piękny, rozległy widok na port w kształcie podkowy i narastająca cisza, zakłócana tylko śpiewem ptaków, bo i im wyżej wejdziemy, tym dociera do nas mniejszy hałas skuterków i gwaru z uliczek, po których przelewa się potok przyjezdnych.
Cuda nie tylko natury
Ale od początku... Jak zwykle w zatłoczonych włoskich miasteczkach, tak i tym razem, znalezienie wolnego miejsca na parkingu graniczyło z cudem, ale się udało. I zaraz, gdy tylko wyszliśmy z podziemnego garażu na ulicę wchłonęła nas fala turystów, jak się później okazało, podążających w stronę zatoki. Pierwsze wrażenie lekko otumaniające i narkotyczne. Zaskoczył nas widoczny kontrast między prostotą architektury z jednej strony, a przepychem natury, która szczodrze obdarzyła to miejsce, z drugiej. Ja bym dodała jeszcze trzecią stronę, a mianowicie, nieprzebrane tłumy głośnych i wszędobylskich turystów.
Wracam na wzgórze
Mieniące się w słońcu krzewy opuncji i palm wśród innych drzew, gęsto porastających wzgórze, malowniczo spinają turkusowo granatową taflę wody i purpurowe zachody słońca, którego promienie, daleko na horyzoncie zażywają kąpieli w ciepłych wodach Adriatyku.
Rozgrzane w słońcu pinie i tymianek, które na tym klifie znalazły swoje miejsce, pachną nieziemsko. A różne odcienie zieleni, okalającej cypel mącą jedynie czerwone dachy ukrytych w niej domów schowanych w oliwkowych zagajnikach i winnicach. Z dala widać zameczek Castello Brown, położony wysoko nad cyplem. W przeszłości miejsce to, na zmianę zajmowali wicehrabiowie Mediolanu. Podobno pojawił się tam nawet Bonaparte.
Po wspinaczce na szczyt cypla i powrocie nad zatokę zafundowaliśmy sobie nagrodę. Espresso i pyszne włoskie lody. Usiedliśmy na powietrzu, w kawiarence tuż przy porcie jachtowym. Czy można chcieć więcej? Pewnie tak. Ciszy, szumu fal i nie zasłoniętego zachodu słońca.
Wszystko co dobre
ma swój koniec. W drodze powrotnej, jadąc wzdłuż morza wstąpiliśmy do Sestri Levante. Tu również, schowana nieopodal centrum liguryjskiego miasteczka, czekała na nas czarująca zatoczka Baia del Silenzio, czyli Zatoka Ciszy. Miasteczko, jak wiele innych w tym rejonie urokliwe, kolorowe i pełne zieleni. Sestri Levante to przede wszystkim plaże, które zapraszają do wypoczynku wśród typowo turystycznych atrakcji. Wiele domów z wakacyjnymi apartamentami od wody oddziela tylko ciepły piasek, gdzie poza pławieniem się w słońcu można także siedząc na zanurzonych w nim krzesełkach rozkoszować się smakołykami z lokalnych trattorii. Poza plażingiem wolny czas można również spędzić w pięknych ogrodach, muzeach lub na zwiedzaniu zabytków, ale nie jest ich tu wiele.
Kolejny dzień pobytu to wycieczka do Cerrary i Pietrasanta
Carrara jest szczególnie znana w świecie z pobliskich kamieniołomów, gdzie od czasów etruskich wydobywano marmur. W tym pięknym, białym marmurze kararyjskim rzeźbił m.in. Michał Anioł i Filippo Brunelleschi. Do swoich rzeźb tutejszego marmuru używał także, wspominany już przeze mnie polski artysta Igor Mitoraj, który miał pracownię w pobliżu Carrary, w Pietrasanta. Pietrasanta stała się z czasem międzynarodowym miastem rzeźbiarzy, pracujących głównie w marmurze i brązie. Miasto, dziś jest bogato przystrojone rzeźbami mieszkających tu i tworzących w swych warsztatach i odlewniach artystów. Wśród nich nie brakuje rzeźb Mitoraja. Muszę wspomnieć, że monumentalne figury tego mało znanego w Polsce artysty zdobią nie tylko Cerrarę i inne włoskie miasta, ale także wiele innych miejscowości na całym świecie. Nawet w dalekiej Japonii.
Niestety nie spotkaliśmy mistrza w jego pracowni. Był już ciężko chory i w tym czasie przebywał w szpitalu Saint-Louis w Paryżu, gdzie zmarł 6 października 2014r. Jego szczątki spoczywają na cmentarzu w Pietrasanta. W miejscu pięknym i spokojnym, w którym z wzajemnością zakochał się i zamieszkał, a w 1983 otworzył swoją rzeźbiarską pracownię. Miasto artystów, zwyczajnych turystów przyciąga sztuką, pięknem, ciszą i malowniczym położeniem u podnóży Alp Apuańskich. Podobno do centrum miasteczka dociera szum morskich fal.
Spacerując po wyjątkowym centrum Carrary i Pietrasanta, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosimy się do innej epoki. Co krok napotykamy ślady obecności wielkich artystów rzeźbiarzy, o których kiedyś uczyliśmy się w szkole. Ale tej tematyce trzeba by poświęcić osobny rozdział. Może kiedyś...
Tekst i fot. Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze