Rycha Rzeszotarę, człowieka znikąd, poznałem kiedyś na uroczystym spotkaniu jubileuszowym 150-lecia OSP w remizie. Znamy się lat kilkanaście, a spotkania z nim zawsze wnoszą coś nowego do moich notatek, reporterskich zapisków.
Wychodził z lasu,
miał na sobie ortalionową kurtkę w sraczkowatym kolorze, na nogach stare trampki, skarpety, w które wpuścił spodnie dresiarskie z błyszczącego materiału. Na głowie znajomy kapelusz i narciarskie gogle na oczach.
W lewej ręce dźwigał dwie, dość dobrze wypchane reklamówki, w prawej kosz.
- Odpowiem zanim zapytasz – przystanął widząc mnie, idącego z przeciwnej strony. – Tutaj, w koszu, mam rydze! Sam zobacz – podsunął kosz z rydzami w moją stronę.
- Imponujący zbiór – oceniłem, nie powiem, z zazdrością, ponieważ tego dnia nie chciało mi się wstawać rano, połazić po lesie, a powinienem.
- W tej torbie – firmówka jednego z producentów obuwia na trzy litery – mam maślaki, pewnie już się pozlepiały. A w totej – pokazał ochotnie drugą, która zwisała najbardziej obciążona - prawusy i czarne łby. Duża sprawa, wielka odpowiedzialność. No, nie aż tyle ile bym chciał, ale jest z czego się cieszyć.
- Generalnie, zadowolenie przebija z twej twarzy – zauważyłem subtelnie.
- Bo ja lubię chodzić, szwendać się, miękko po lesie, gdy nie ma nikogo tylko przyroda, świat Boży i ja w tym świecie, robaczek mały, chłystek jakiś. To mnie wybitnie podnosi na duchu – w tym momencie zdjął na moment kapelusz, jak gdyby kłaniał się komuś, chociaż nikt nie przechodził. Pomyślałem, że to była właśnie ta chwila, kiedy podniósł się na duchu.
Zbieranie
grzybów na pewno sprawia mu przyjemność. Lubi o tym opowiadać, a ja lubię go słuchać. Choć często powtarza rozmaite sytuacje, ale bywa, że zmienia całkowicie fabułę wplatając coraz to nowsze elementy.
- Zbieranie to nie takie tam… Przede wszystkim zostawiasz w domu zegarek. Czas ci płynie zupełnie inaczej. Poza tym masz słońce…
- A jak deszcz pada i chmury ołowiane?
- Człowieku, nie wnerwiaj mnie, nie psuj mi dnia. Więc tak; możesz kombinować wedle słońca, ale czas cię w ogólne nie interesuje. Grzyby cię interesują.
Idziesz, szwendasz się, przecinasz nić pajęczą między gałązkami. Nić pajęcza to dobry znak, że nikt przed tobą nie szedł. Się rozglądasz. Patrzysz tu i tam, potem tam i tu. Przed siebie, za siebie. Idziesz krok dalej. I masz coś na widoku! Już wiesz, że jest, że na ciebie czeka. Podchodzisz wolno, na palcach. Rozpoznajesz, że rydz…
- Jak?
- Kolorystycznie. Musi być różowawy, letko pomarańczowy. Generalnie jest schowany, przysypany letko igliwiem, albo ziemią, czasami jakąś trawą przymocowany do ziemi. Podchodzisz blisko i tniesz. I dalej się gapisz, wzrok wytężasz. I już wtedy stoisz na jednej nodze, robisz jaskółkę, rozglądasz się po raz kolejny i trafiasz bankowo. Bo rydz, musisz wiedzieć, to grzyb rodzinny. Można powiedzieć familijny. Minimum taka rodzina to dwa plus jeden, a bywa, że jest sześć i siedem sztuk!!! Jest też inny sposób rozpoznania terenu, mianowicie kiedy zmęczysz się staniem na jednej nodze zaczynasz lewitować. Unosisz się i dokonujesz przeglądu. Parę razy byłem w takim stanie…
- I co, wisisz nad drzewami, nad gałęziami?
- No nie, wisisz metr nad ziemią. Wystarczy.
Z grzybami trzeba gadać
Sądziłem, że do każdego rodzaju grzybów Rychu Rzeszotara podchodzi inaczej. Wprawdzie początek jego opowieści mógł stwarzać takie wrażenie, to okoliczności przy borowikach, maślakach i kurkach – sporadycznie – były dość podobne.
- I jeszcze jedna rzecz, otóż z grzybami trzeba gadać, rozumiesz? Tu nie chodzi o solówkę, o jakieś mamrotanie pod nosem, o jakiś teatr jednego aktora ale autentyczną rozmowę. Ja na przykład, dajmy na to, kiedy idę to mówię: grzybki, grzybeczki, przyjdźcie wszystkie do mnie, jako i ja do was idę.
- Jak mają przyjść?
- Tak się tylko mówi. I ja tak mówię. Kiedy widzę, że są, to mówię tak: kochane moje, śliczne, czekaliście na wujka, no więc jestem i dziękuję, że czekaliście. Wujek was poniesie. Zobaczycie, spodoba się wam. Poniesie was w koszyku, na talerzu, w zapachu, w barszczu – ale tylko dwa – w wigilijnej zupie, w occie, na zagrychę… - tu się Rychu Rzeszotara rozmarzył, a w końcu zapłakał.
Ostatnie grzybobranie?
- Skąd te łzy, przyjacielu?
- To już ostatnie grzybobrania, rozumiesz? Coś się kończy…
- Nie rozumiem – byłem autentycznie przejęty.
- Słyszę z różnych stron, że będzie podatek od zbierania grzybów, że rząd szuka pieniędzy, rozumiesz? Mają najpierw łapać tych przy drodze, skarbówka i jakieś służby leśne, dokładnie nie wiem. A potem tych, co zbierają. Będziesz płacił przy wejściu do lasu. Kasę fiskalną będziesz musiał kupić. Grzyby w państwowych lasach mają być państwowe. Zbierasz, a potem się dowiadujesz, że kradniesz, rozumiesz? To ja, rozumiesz, pier….ę takie zbieranie. Dla żadnego rządu nie będę zbierał. Tego czy innego. I jeszcze – tu się nawet uśmiechnął – gdybym chciał oddać, dajmy na to tobie, owe grzyby, musiałbym zapłacić podatek od darowizny. Czy ty w ogóle kapujesz o co chodzi?
- Nie – pokręciłem na dowód głową.
- A może tak być! Rozumiesz? Wyobrażasz sobie taki las, w którym będą rosły grzyby a nikt ich nie będzie zbierał?
- Przyjdzie nam zbierać gdzieś w Europie – podrzuciłem.
- Już to widzę. Wychodzi sobie człowiek z koszem, kobiałką, reklamówką w gumofilcach i ma stąd za Odrę jakieś czterysta kilometrów. Będzie szedł parę dni. A na końcu dowie się, że jest zdrajcą, bo u Niemców zbiera…
- Może nie będzie tak źle, w końcu Niemcy to Unia Europejska.
- I to jest najgorsze. Jak nas wywalą zostaniemy przy domu na przyzbie, w gumofilcach, będziemy obierać kartofle na placki ziemniaczane. I tylko to nam będzie musiało smakować.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze