Z Wojciechem Gostomczykiem z Bydgoszczy, współproducentem filmu „Kler”, rozmawia Bogumił Drogorób.
- Skąd u ciebie zainteresowanie kinem, filmem, produkcją filmową? Z wykształcenie jesteś marketingowcem, ekonomia, przedsiębiorczość i zarządzanie jest też twoją profesją, więc...
- Jest jeszcze coś takiego jak pasja, ale po kolei... Kino, film to była dla mnie jakaś magia od, dzieciństwa, czasów przedszkolnych, taka jest prawda. W szkole podstawowej należałem do kółka teatralnego, w średniej stałem się maniakiem filmowym.
- Zatem matura i szkoła filmowa?
- Taki miałem zamiar. Łódzka szkoła filmowa, reżyseria i aktorstwo. Gdybym poszedł wówczas tą drogą...
- Co się stało? Zmiana planów?
- Ojciec, który miał dużą firmę – eksport do Niemiec – przekonał mnie, żebym zdobył inny zawód, bo aktorstwo to jednak trudna profesja. Generalnie chodziło o to, żebym pracował z nim. Tak się stało. Oczywiście pasja jest czym stałym, przynajmniej w moim przypadku, więc oglądałem wszystko co na ekranie, mówiąc brutalnie tłukłem te filmy. Mając własną filmotekę oglądałem i po dziesięć, i po dwadzieścia razy.
- Podobnie jak ja „Rejs” Marka Piwowskiego, czy „Pali się moja panno” Milosa Formana.
- Witam w gronie pasjonatów....! Niektórzy uważali to za swego rodzaju zboczenie. Niech i tak będzie. I nagle, nieoczekiwanie, chyba trzy lata temu, poprzez Janusza Hetmana, który w mojej firmie „Studio Metrage” jest dyrektorem kreatywnym, poznałem Wojtka Smarzowskiego. Janusz przez kilkanaście lat był wiceprezesem „Camerimage”, był ważną postacią w fundacji „Tumult”. Była prapremiera „Wołynia”, był naturalnie Wojtek Smarzowski, odżyły moje tęsknoty. Więc może jednak?
- Chyba trochę przeskoczyłeś chronologię zdarzeń...
- Prawda, miałem już swoje „Studio Metrage”, zdałem egzamin do Warszawskiej Akademii Filmowej, kojarzonej ze Ślesickim i Lindą, pracowałem jednocześnie, wspólnie z ojcem w firmie internetowej domena.pl. Studiuję reżyserię. Skończyłem właśnie 39 lat i stałem się człowiekiem w pełni niezależnym. Poznając Wojtka Smarzowskiego, poznałem też ludzi współpracujących w branży filmowej, głównie związanych z twórcą kultowego „Wesela”. No i kiedyś jeden z jego współpracowników zapytał mnie czy byłbym zainteresowany udziałem w filmie „Kler” jako współproducent. Tu mała dygresja - tytułów tego filmu było chyba z dziesięć, np. „Pod sutanną”, „Głęboka taca”, dopiero kilka miesięcy przed premierą Wojtek Smarzowski zdecydował: niech będzie „Kler”. I tak to poszło. Dla mnie propozycja zaangażowania się w powstanie filmu była już tym zasadniczym krokiem wejścia nie tylko w środowisko filmowe, ale też w branżę, przyznaję, że bardzo wielofunkcyjną. Jako „Studio Metrage” weszliśmy w „Kler” jako współproducenci – mam tu na myśli Janusza Hetmana, mnie oraz Janusza Bogaczyka.
- Czyli byłeś blisko powstawania filmu...
- Nie powiem, że w samym środku akcji, bo byłoby to mylnie odczytane, ale byłem przy filmie. Poznałem wiele nowych problemów, przede wszystkim wiele się nauczyłem, zobaczyłem jak to wszystko funkcjonuje.
- O filmie „Kler” oczywiście nie rozmawiamy, niech czytelnik pójdzie do kina.
- Koniecznie. Choćby po to, żeby wiedzieć o czym dyskutować. Natomiast życie filmowe biegnie dalej.
- Nowy film Smarzowskiego?
- Nie inaczej! I tu jestem już głównym producentem. Po prostu Wojtek Smarzowski uznał, że ma do czynienia z ludźmi poważnymi, zaangażowanymi, jakaś chemia między nami jest. Był w Bydgoszczy, widział firmę, którą stworzyłem wraz z ojcem, a efektem tego było objęcie opieką artystyczną „Studio Metrage”. Gramy teraz w jednym teamie. A w studio powstają dokumenty, dokumenty fabularyzowane, projekty większe i mniejsze, krótkie fabuły i on, obejmując opieką artystyczną nasze projekty, powiedział, że wszystkie nasze prace będzie musiał w pewien sposób namaścić. A nam, twórcom wstępującym na arenę, o to właśnie chodziło. Dla mnie osobiście – jest to spełnienie moich marzeń! Jeżeli się uczyć to od najlepszych!
- Pewnie o nowym filmie Smarzowskiego powiesz niewiele.
- A dziwisz się? Nawet na ucho ani słowa...
- Nie opowiadaj bajek, nie wszystko jest tajne...
- No więc zobaczymy na ekranie aktorów, których znamy doskonale, pewne zdarzenia będą nam się przypominały... Widzowie po pierwszych kadrach poznają pewne tropy. Prawdopodobnie będziemy kręcić także w okolicach Bydgoszczy i Brodnicy. Wystarczy? Jesteśmy już w okresie przygotowawczym, w developingu. Wiem również, że Wojtek Smarzowski przymierza się do zrobienia filmu o Słowianach; pełna fabuła, a także serial telewizyjny o naszej odległej słowiańskiej, piastowskiej przeszłości. Świetna historia. Być może trzeba będzie po tym filmie zmienić naszą wiedzę o historii, podręczniki, ponieważ dowiemy się do czego zdolni byli Piastowie, do jakiego okrucieństwa... Nie wiem natomiast w jakiej relacji organizacyjnej i produkcyjnej film ten będzie realizowany.
- Wobec tego opowiedz o swojej twórczości, o twórczości filmowej autorów współpracujących ze „Studio Metrage”.
- Zrobiłem debiutancki dokument o fotografii analogowej pod tytułem „12 cali”, pomocy w montażu udzielił mi Remigiusz Zawadzki. Radosław Piwowarski, mój promotor, powiedział tak: całe szczęście, że masz takiego mentora jak Wojciech Smarzowski, że możesz przy nim się uczyć, ale zrób jeszcze te drobne, krótkie projekty, żebyś twardo stał na nogach. Stworzyłem zatem jeszcze w lecie coś w rodzaju komedio-dramatu, w czerwcu chcę mieć całkowicie nowy temat i przystąpić do obrony pracy dyplomowej.
- Temat?
- Jest dwóch gości – jeden ze świata mody, drugi performer, tancerz, choreograf. Zdjęcia będą robione w Gdańsku, Sopocie, Berlinie, Montrealu, Amsterdamie... Tu jednak terminy mogą się przesunąć z uwagi na pracę przy filmach Smarzowskiego. Za dwa lata chciałbym przystąpić do pełnej fabuły. Mam kilka pomysłów, trzeba je będzie przedyskutować z moim mentorem. Jego uwagi są najcenniejsze.
- No to szczęśliwej drogi!
Fot. Andrzej Gostomczyk
Napisz komentarz
Komentarze