Z Ireną Lichnerowicz-Augustyn, brodniczanką, dyrektorem Protokołu Dyplomatycznego MSZ, przyszłym ambasadorem RP na Cyprze o pracy w dyplomacji rozmawia Wiesława Kusztal
- Z panią ambasador widziałam się tuż przed jej klasowym spotkaniem z okazji 25-lecia matury. Czy dziś z perspektywy czasu uważa pani, że mieszkanie w małym mieście coś odebrało, pozbawiło panią jakiejś szansy ?
- Absolutnie nie. Zawsze byłam dumna, że urodziłam się w Brodnicy. Przy każdej okazji, gdziekolwiek jestem w Polsce, czy gdzieś w świecie, podkreślam moje miejsce urodzenia. To co dali mi moi rodzice, społeczność, miasto, to był niezwykły wkład w moje późniejsze życie, studia i pracę. Myślę, że z małego miasta, czy wsi jest trochę trudniej robić karierę, wzbić się na jej wyższe szczeble, ale to zdobyte doświadczenie, nauka, profesorowie, koledzy, cała ta atmosfera i wiara, że może się udać, to na pewno pomaga. Zarówno ja, jak i moje koleżanki i koledzy, którzy zawędrowali w różne zakątki Polski i świata możemy być dumni, że właśnie tutaj, w Brodnicy mogliśmy uczyć się i zdobywać pierwsze doświadczenia.
- Jaką drogę pokonała tamta licealistka, aby dziś mogła odebrać nominację na stanowisko ambasadora RP?
- Po maturze dostałam się na UMK na kierunek filologii angielskiej: cztery lata studiowałam anglistykę, bo w międzyczasie miałam roczne stypendium na Uniwersytecie w Angers we Francji. Wtedy Polska jeszcze nie była w Unii Europejskiej. Student z bloku wschodniego, nawet nie student Erasmusa, o zupełnie innych możliwościach i doświadczeniu, wzbudzał powszechne zainteresowanie. Francuzi zastanawiali się, czy mamy pralki automatyczne i czy umiemy mówić po francusku. Ja zawsze starałam się udowodnić, że pralki mamy, że dobrze mówimy w obcych językach i że jesteśmy dumnym narodem. Oczywiście, to były ambicje studentki. Dla mnie było to ważne doświadczenie. Wrzucenie od razu na głęboką wodę. Musiałam sobie ze wszystkim poradzić sama, z daleka od rodziców czy kolegów. Musiałam zorganizować sobie warunki do życia i oczywiście miałam wykłady w języku francuskim. Pamiętam jak siedziałam otoczona słownikami i tłumaczyłam sobie, że poza angielskim, znajomość tego języka z pewnością mi się przyda. Rzeczywiście, w późniejszych działaniach była bardzo pomocna. Ten rok we Francji to był mój pierwszy kontakt z Europą - wtedy Europą przez duże „E”, dla mnie nieznaną i obcą. Po skończeniu studiów w Toruniu, za namową kolegów, ubiegałam się o stypendium British Council. Dostałam je na Uniwersytecie w Bath w Wielkiej Brytanii. Pierwotnie oferowano mi trzymiesięczne stypendium związane z Europeistyką w University of Sussex, ale ja powiedziałam, że interesują mnie tylko pełne studia podyplomowe, żeby zdobyć konkretne doświadczenie uczelni brytyjskiej. Otrzymałam to stypendium. Trafiłam wspaniale, bo był tam świetny poziom wykładów i fantastyczni profesorowie.
- Jak na tamte czasy zdobyła Pani bardzo dobre wykształcenie. Absolwentka UMK w Toruniu i stypendystka Uniwersytetu w Angers a na Wydziale Europeistyki i Języków Nowożytnych Uniwersytetu w Bath ukończyła Pani program Euromasters we współpracy z Uniwersytetami w Berlinie, Madrycie, Paryżu, Sienie i Seattle. Jak zaczęła się Pani przygoda z dyplomacją?
- Kończąc studia w Wielkiej Brytanii znów spotkałam na swojej drodze kogoś kto we mnie uwierzył i zachęcał do ubiegania się o pracę w warszawskich instytucjach. Ale ja miałam pewne opory; gdzie, ja, dziewczyna z małego miasta będę szukać pracy w centralnych urzędach. Mimo to, poszłam za ciosem i napisałam podania do Kancelarii Prezydenta, do Kancelarii Premiera, do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Dziś wiem, że nie były one napisane zbyt poprawnie, zgodnie z obowiązującą tytulaturą. Wtedy tego nie wiedziałam. Jedyną instytucją, która dość szybko odpowiedziała na moje pismo była Kancelaria ówczesnego Prezydenta RP Pana Aleksandra Kwaśniewskiego. Po rozmowie kwalifikacyjnej zostałam przyjęta na trzymiesięczny okres próbny, ale już po półtoramiesięcznej pracy otrzymałam angaż w Biurze Spraw Międzynarodowych, gdzie zajmowałam się krajami Beneluksu, a następnie wspierałam działalność małżonki Prezydenta RP Pani Jolanty Kwaśniewskiej.
- Jak przebiegała Pani dalsza kariera zawodowa?
- Od 2005 roku pracowałam w Protokole Dyplomatycznym Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Do sierpnia 2014 roku, jako zastępca dyrektora, kierowałam Wydziałem Protokolarnym, odpowiadającym m.in. za tzw. oprawę protokolarną przyjęć wydawanych na najwyższym szczeblu państwowym i uroczystości z udziałem korpusu dyplomatycznego oraz za sprawy ceremoniału i precedencji. Nadzorowałam również prace Wydziału Wizyt Oficjalnych, odpowiadającego za przygotowywanie wizyt na najwyższym szczeblu – Prezydenta RP, Prezesa Rady Ministrów oraz Ministra Spraw Zagranicznych.
- Która z tych wizyt wydaje się Pani szczególna?
- To bardzo trudne pytanie. Każdą z nich utrwalam w albumie ze zdjęciami. To kiedyś będzie dla mojej córki Natalii, żeby jej pokazać, gdzie mama była, gdy nie było jej w domu…. Z wielu wizyt bilateralnych trudno wybrać tę jedną. Choć na pewno są kraje, gdzie przeżycia i atmosfera, a także protokół są tak odmienne od europejskiego, że już samo to powoduje, iż ta wizyta ma specjalny charakter, na przykład wizyta w Wietnamie w 2010 roku. Sposób organizacji, gościnność, dostosowanie się do klimatu. Poznawanie miejsc tak ciekawych geograficznie, ale też politycznie i kulturowo to bardzo ważne doświadczenie i narzędzie w dyplomacji. Miałam przyjemność być w Wietnamie ponownie jesienią 2017 roku z Prezydentem RP Panem Andrzejem Dudą i małżonką Panią Agatą Kornhauser-Dudą. To była wizyta na najwyższym szczeblu. Z ogromną radością wracałam zawsze tam gdzie i protokół jest profesjonalny, i ludzie są niezwykli. W Wietnamie jest np. bardzo wielu absolwentów polskich uczelni, którzy studiowali w naszym kraju, świetnie mówią w naszym języku, recytują wiersze Szymborskiej, śpiewają nasze piosenki. To sprawia, że będąc tak daleko od Polski czułam się jakbym spędzała czas gdzieś pod Warszawą a nie w Hanoi. To są na pewno niezapomniane wizyty i przeżycia.
Natomiast moim największym doświadczeniem były dwie duże imprezy, które organizowaliśmy w Polsce, bo już jako dyrektor Protokołu Dyplomatycznego miałam przyjemność nadzorować logistyczne i przede wszystkim protokolarne przygotowania do Szczytu NATO w 2016 roku. To było międzynarodowe wydarzenie z największą liczbą głów państw, szefów rządów oraz ministrów spraw zagranicznych i ministrów obrony jaka kiedykolwiek przybyła do Warszawy w tym samym czasie. Przygotowania do tego szczytu trwały prawie dwa lata, a sam szczyt tylko dwa dni. Wraz z tzw. natowską grupą zadaniową (NATO Task Force) udało mi się poprowadzić to wydarzenie z ogromnym sukcesem. To było wspaniałe doświadczenie zawodowe, ale również i towarzyskie, bo podczas tych przygotowań poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi i to pozostaje do końca życia.
- To zawodowo, a w aspekcie duchowym?
- Miałam możliwość obsługiwania wizyty, która była dla mnie również ważna w aspekcie osobistym. To była wizyta Papieża Franciszka w Polsce w lipcu 2016 roku. Ona też zostanie ze mną do końca życia. Możliwość obcowania z Ojcem Świętym, bycie tak blisko - podczas przywitania, wszystkich kolejnych punktów Światowych Dni Młodzieży, informowania o programie, czy też w czasie pożegnania. Rozmowy, reakcje Papieża Franciszka, serdeczność i poczucie humoru, które jest niezwykłe. Pytał mnie np. jak pani to robi, że zawsze jest przede mną, albo, czy pani już odpoczęła. Ta normalność Ojca Świętego zostanie ze mną na zawsze. Tego się nie zapomina.
- A czy uczestniczyła Pani w spotkaniach z naszym Ojcem Świętym Janem Pawłem II?
- Jeszcze pracując w Kancelarii Prezydenta RP i wspierając działalność jego małżonki Pani Jolanty Kwaśniewskiej brałam udział w dwóch pielgrzymkach papieskich w Polsce. Ale bardzo osobiście przeżyłam wizytę w Watykanie u Ojca Świętego. To był specjalny wyjazd, który nie tylko utkwił w mojej pamięci, ale też mam go do dziś w swoim sercu. Wyjechaliśmy z dziećmi chorymi na raka. Pani prezydentowa zabrała bardzo dużą grupę dzieci chorych na raka i ich opiekunów oraz personel medyczny. Pojechałam z tą grupą jako wolontariuszka, do pomocy. Znam język włoski, więc mogłam się przydać również w załatwianiu różnych spraw na miejscu. Pani prezydentowa przedstawiała każde dziecko Ojcu Świętemu. Opowiadała skąd jest, jakie ma marzenia. To był taki specjalny moment i szczególne przeżycie dla każdego dziecka. Tym bardziej, że wielu z nich po jakimś czasie odeszło, gdyż były to ciężkie przypadki nowotworowe. Nie dali rady pokonać choroby ….Do tej pory to widzę – nad dziećmi podchodzącymi do Papieża tworzyła się jakby poświata. To zostało uwiecznione na fantastycznych zdjęciach. Pani prezydentowa przedstawiła mnie wtedy jako swoją „dobrą duszę” i „dobrą dziewczynę”. To było dla mnie bardzo wzruszające. Ojciec Święty był już wtedy bardzo chory, ale wszystko kojarzył, słyszał. Szczególnie w tej grupie małych, chorych pacjentów przeżycia były bardzo osobiste i uczuciowe.
- Czy zdarzyły się sytuacje o których woli Pani nie pamiętać?
- Na pokładzie jednego z samolotów specjalnych miałam bliźniaczo podobnych i króla, i ministra spraw zagranicznych. Przy wizytach oficjalnych szef protokołu dyplomatycznego wchodzi na pokład samolotu i wraz z ambasadorem danego państwa wita tzw. VIPa na ziemi polskiej. Najpierw podszedł do mnie, jak się później okazało, minister spraw zagranicznych i powitałam go jak króla. Pan minister, skądinąd bardzo sympatyczny, tylko się uśmiechnął, bez komentarza, ale zaraz podszedł król, którego też serdecznie powitałam i dalej szło już zgodnie z protokołem. Takie sytuacje, mimo doświadczenia mogą się przytrafić i ewidentnie są one wynikiem napięcia, czasami stresu. Podczas powitań też zdarza się niektórym osobistościom, choć nie powinno, powiedzieć do króla „Wasza Wysokość” zamiast „Wasza Królewska Mość”. Praca w protokole jest pracą na żywym organizmie. Nie da się wszystkiego przewidzieć. Są różni ludzie i różne reakcje. Niektórzy się uśmiechną, inni może mniej sympatycznie zareagują. Ale w dużej mierze ludzie pamiętają, że w natłoku obowiązków i stresu zawsze może się „coś” przydarzyć, choć oczywiście nie powinno. W dyplomacji ważny jest uśmiech. Nie należy pokazywać nerwów, niepokoju, bo to nie pomaga.
- Czy funkcja ambasadora to jest coś czego spodziewała się Pani, czy spadło to niespodziewanie?
- To nie stało się nagle. Przez ostatnie półtora roku już myślałam, że czas na nowe wyzwanie, aby pracować w innej roli dla Polski. Przychodziły różne propozycje, ale dopiero, gdy pojawił się Cypr, to uznałam, że dla mnie zawodowo jak i dla mojego męża, ale też dla nas rodzinnie jest to dobra propozycja. Brytyjska szkoła dla córki, która ma pięć lat jest wprost idealna. Ponadto Cypr nie jest daleko. Będę mogła być częściej w kraju i realizować różne pomysły, które wiążą się z tym stanowiskiem. Cypr jest w Unii Europejskiej ale z drugiej strony jest pewnego rodzaju „wieżą widokową” na Bliski Wschód, co stwarza bardzo ciekawe możliwości dla polskiej dyplomacji. Po 13 latach w Protokole Dyplomatycznym przyszedł czas na zmiany. Poznam coś nowego, zdobędę nowe doświadczenia jako kierownik placówki dyplomatycznej. A poza tym, jest to dla mnie ogromny zaszczyt reprezentowania Polski w Republice Cypryjskiej.
- Pani Ambasador, życzymy powodzenia. Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała: Wiesława Kusztal
Fot. nadesłane
Napisz komentarz
Komentarze