Osobliwość jest następująca: pożółkłe karki trzymającego fason zeszytu składającego się z 60 kartek. W górnej części dziurkaczem napoczęty. Sznurek w tych dziurach. Przewiązany na amen. Tak wygląda „Książka życzeń i zażaleń”, wydrukowana w 195… roku.
Zwykle trafiam na ludzi, którzy są osobliwością dla siebie i otoczenia. Albo ja wpadam na nich, albo oni na mnie. Pytają mnie potem znajomi, skąd ich wytrzasnąłem? W moim reporterskim charakterze jest bowiem taka cecha, że ludzie lgną do mnie. Przede wszystkim typy spod ciemnej gwiazdy – jak zwykło się mawiać. Tym razem było inaczej.
Trafiłem na niezwykłą rzecz, która gdzieś zapodziała się, na końcu świata, na obrzeżach mazowieckiego miasteczka, między Warszawą Wschodnią a Bydgoszczą Główną, żeby być… precyzyjnym. Była tam restauracja nie tak podłej kategorii, bo oprócz tej za barem, czyli Gertrudy, były jeszcze dwie kelnerki – rudowłosa Henia i zezowata Rysiowia, żona Rysia. Rzecz niezwykła, czyli „Książka życzeń i zażaleń” Nr. 1 (wydaje się na każde żądanie klienta), zapodziała się na strychu budynku do wyburzenia, w którym mieściła się restauracja o nazwie znanej niżej podpisanemu. Budynek wyburzono, śladu po gastronomii należącej do miejscowego GS-u nie ma, ale jest książka! Trafiła w moje ręce. Właściwie księga urwisów, którzy w latach 1959 – 64, przebywali tamże wydając ciężko zarobione pieniądze w pobliskich pegeerach, mleczarni, spółdzielni transportowej, na skupie złomu i skupie bydła, u grabarskiego na cmentarzu za kopidołków robiący, ale też urzędnicy bywali, i to powiatowej rangi, niektórzy działacze partyjni…
Wszystko jest tu!
Na stronie tytułowej owej książki jest pieczątka placówki, adres z telefonem, nazwisko kierownika placówki. W następnej linijce: adres i telefon władzy nadrzędnej, w trzeciej: adres i telefon Wydziału (Referatu) Handlu PRN – tu mała dygresja: PRN to dawniej Powiatowa Rada Narodowa. Ostatnia linijka: adres i telefon Inspektoratu PIH – tu druga dygresja: PIH to Państwowa Inspekcja Handlowa. Tyle jeśli chodzi o biurokrację, choć można by jeszcze dalej opisać druki.
Po co ta książka? Nosiła mylący tytuł „Książka życzeń i zażaleń”. W rzeczywistości była zbiorem donosów na obsługę restauracji, kierownika placówki, kucharki, kucharza, pomywaczki. A gdy tego było mało donoszono także na siebie, na kumpla od kieliszka.
Treść jest krótka
Lektura tego działa sztuki piśmienniczej jest wielką przyjemnością. Opisy w tej książce ilustrują pewien fragment z życia ludzi lat dawno minionych, ich sposób myślenia, spędzania wolnego czasu, życia rodzinnego, towarzyskiego, w samotności itd.
Jeśli chodzi o formę – dominuje krótka, czasami dwuzdaniowa myśl, uwaga, może nawet opinia. Opis zdarzenia – w tej mikroskali – już pretenduje do zapisków reporterskich. Nawet! Treść jest krótka – to mało powiedziane. Treść jest różna, a więc nie znudzi uważnego czytelnika. Jeśli chodzi o mnie, człowieka, który potrafi tylko czytać i pisać, nie mogłem oderwać się od lektury.
Zgodnie z oryginałem
Oczywiście, najciekawsze wpisy muszą tu się znaleźć, tak jak zostały wpisane. Pomijam jedynie imiona i nazwiska autorów. Podkreślam: autorów, bowiem dominują panowie!
- Weszłem a tam przy moim stoliku siedzą i jest zajęte. Mówię że to mój stolik i dlaczego jest zajęty i wtedy dostałem w głowę z pięści. Dlaczego? Pytam dlaczego?
- Ja osobiście nie mam nic przeciw paleniu. Ja pale żeglaże ale że nie mam zapałek to ide do baru, a tam kobita pali w lufce i trzyma te lufke w ryju, a popiół szczepuje do tależa, a potem na tym tależu podaje jajo w majonezie, a tym majonezem popiół przykrywa i kto to zje? Ktoś na pewno.
- Chciałem zaznaczyć tylko że jest tu mi dobrze. I tylko tyle. Dziękuję.
- Jeżeli cerata jest obrusem, to powinna być czysta i sucha, a nie jest.
- Kochany i szanowny panie kierowniku. Mam do pana serdeczną prośbę, jako naszego kierownika. Jeżeli ktoś chce spać, to nich sobie śpi w kącie, a nie pod stołem. Na dodatek pod moim stołem. Spał ten bez ucha i jak się zbudził, a miałem w kieliszki nalane, to wszystko się wylało. No tak być nie może nasz kierowniku kochany. Niech śpi w kącie, bo ja zamówiłem drugą kolejke i znów mnie się rozlało.
- Zylce za szklaną ladą były wczorajsze.
- Pszyszłem z żoną i zamawiamy na pierwsze zupe a na druge zamawiamy druge i na koniec po kieliszku. Niesie zupe ta zezowata Ryśowa. Wylała na żone i sobie poszła. I na moje spodnie też. Ta Ryśowa to kurwa.
- Mam uwagę co do barmanki, tej Gertrudy co za barem stoi. Ona cały czas pali. I ma taką fifkę, całą czarną już od tego palenia za barem. Czy to tak wolno?
- Chamstwo i złodziejstwo. Przyjechałem z białostockiego. Zamówiłem setkę wódki, w pięćdziestkach, zamówiłem mielonego z ziemniakami i buraczkami. Musiałem wyjść na szczanie do ubikacji. Kiedy wróciłem ze szczania nie było wódki, nie było kotleta i ziemniaków tylko buraczki zostały. Taka to gościnność. I jeszcze musiałem zapłacić za szczanie. A musiałem szczać, bo mnie jeszcze chwila, a po ortalionie by poszło.
- Przyszliśmy z kolegami na piwo, we trójkę. Piwo koniecznie z zakąską. No to wzięliśmy koreczki serowe. Pijemy piwo, koreczki zostają. Zamawiamy kolejną rundą a ta ruda kelnerka zbiera wszystko i znów nam sprzedaje koreczki. Te same. Zamówiliśmy kolejną rundę, a kolega kopiowym ołówkiem zaznaczył od spodu koreczki. Sprzedała nam te same. Przyszliśmy następnego dnia a nasze koreczki serowe nadal były w obiegu. Co to za zwyczaje…
- Nie wpuszczajcie tej blondyny. Ona przychodzi tylko po to, żeby chłopów zabrać na ruchanie. Restauracja …. to nie burdel. Ma być kurtularnie!
- Byłem z dzieckiem więc chciałem się napić, więc zamówiłem dla siebie, a dla dziecka chciałem cukierki, takie rybki landrynki. Więc ona mi mówi że nie ma tutaj cukierków i żebym wypił i sobie poszedł. Więc dziecko było poszkodowane i nawet płakało więc poszedłem.
- Ostrygi mają poszanowanie i w tej restauracji są w pierwszym gatunku, a to z tego powodu, że jak zamówiłem ostrygi dwie i dwie lufy, to kelnerka przyniosła dwa jajka i przy mnie je zbiła i żółtko do kieliszka, i drugie żółtko do drugiego kieliszka i pieprz przyniosła i magi. To się chwali. Bardzo mi smakowało.
- Miałam przyjemność być zaproszona przez kolegów od wina. Na ławce w parku było dobrze i się rozmawiało nawet. A tu coś podali. Coś co nie wiem co. I się pożygałam.
Dla młodszego pokolenia
istotna uwaga: książka życzeń i zażaleń, zwana księgą donosów musiała znajdować się w każdej placówce handlowej i gastronomicznej, państwowej lub spółdzielczej, wisieć w widocznym miejscu. Do niej przywiązany był ołówek, zazwyczaj kopiowy (barwił język na fioletowo), ponieważ nie nosiło się z sobą takich rzeczy jak wieczne pióro, długopis (dopiero pojawiał się na rynku jako zdobycz zgniłego świata kapitalistycznego). Jeżeli ktoś podpisał się pełnym imieniem i nazwiskiem podając adres, otrzymywał odpowiedź z nadrzędnej placówki – np. GS (Gminna Spółdzielni), WSS Społem (Wojewódzka Spółdzielnia Spożywców) albo PSS Społem czy MHD (Miejski Handel Detaliczny).
Dziesiątki innych jeszcze wpisów barwnych, smakowitych, perełki inspiracji reporterskich i literackich – temat na spotkanie autorskie. Tylko w tej jednej księdze, na blisko 60 kartkach. Na pewno z nich jeszcze skorzystam.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze