Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 25 listopada 2024 10:36
Reklama dotacje rpo

Z życia wzięte. Kompletna klapa

Z życia wzięte. Kompletna klapa

Rycha Rzeszotarę, człowieka znikąd,  poznałem kiedyś na uroczystym spotkaniu jubileuszowym 150-lecia OSP w remizie. Znamy się lat kilkanaście, a spotkania z nim zawsze wnoszą coś nowego do moich notatek, reporterskich zapisków.

Obejść staw, gliniankę… Ileż to roboty? Człowiek nawet się nie zmęczy dobrze, nie nawdycha świeżego powietrza. Chyba, że zarządzi sobie dziesięć kółek wokół wody. Tylko po co? Nic nowego po drodze. Nuda. Żadnych zmian w przyrodzie. Wydeptana ścieżka.  Dlatego też, gdy Rychu Rzeszotara rzucił pomysł żeby ruszyć na długi spacer zapytałem tylko czy wziąć z sobą kije. Powiedział, że on nie jest zwyczajny, że jeszcze da radę bez kija, ale ja mogę. No to wziąłem, udając nordyckiego piechura.

- Gdyby, dajmy na to, Dżony Łoker szedł o tych kijach zwanych nordik łoking co by to miało oznaczać? – zaskoczył mnie, nie pierwszy raz w życiu, tym razem semantyką.

- Chyba to, że Norwegowie, na swoje północne spacery, nie idą w towarzystwie Dżeka Danielsa – próbowałem odwzajemnić nie uciekając zbyt daleko od pewnego toku myślenia zaproponowanego przez Rycha.

- Poważnie? – przez chwilę miał wątpliwości ale zauważył mój cyniczny uśmiech.

Poszliśmy. Wybrał ciekawie. Postanowił, że obejdziemy jezioro Wielkie Partęczyny, wedle linii brzegowej. Przez lasy, chaszcze, mokradła wiosenne, stare bindugi, przez mostki drewniane, zapadłe, skacząc przez strumyki, potrącając witki, badyle krzaczorów, gapiąc się przez trzciny. Na łabędzie, perkozy, dzikie kaczki. W domkach, tych drewnianych, w murowańcach, życie jeszcze zamknięte na cztery spusty. Jeżeli ktoś mógł się kręcić to tylko wędkarze.

Idziemy. Po prawej stronie las, po lewej jezioro, lekko pomarszczone przez wiatr, odbijające błękit nieba. Tak będzie do końca drogi. Niby już wiosna się rozgościła, a jednak chłodno.

- I jak? Biorą? – Rychu Rzeszotara zagadnął do stojących na pomoście.

- E tam, kompletna klapa – usłyszeliśmy od gościa w czerwonej bejsbolówce, który złożył meldunek nie wyciągając papierosa z ust.
Minęliśmy plażę, matkę z dzieckiem, dwa łabędzie, jakąś budę, w której latem pewnie sprzedawano frytki, stary, zniszczony kajak, zardzewiały rower wodny. Z każdym krokiem śladów cywilizacji coraz mniej. Coraz bardziej wchłonięci przez przyrodę podziwialiśmy świat, którego nie masz za oknem, ani w miejskim parku, ani na ulicy. Co najwyżej żywopłot i drzewa obcinane równo co roku przez służby miejskie.

- Jak mówił, ten w bejsbolówce? – wyrwał mnie z rozmyślania, przystając, odwróciwszy głowę, jako że szedł pierwszy.

- Nie łapię?

- Ten wędkarz z pomostu…

- Że niby kicha…

- No właśnie, już sobie przypomniałem – uśmiechnął się pod nosem, rad swojej pamięci. – Powiedział, że kompletna klapa.

- Coś w tym stylu. Mnie się wydaje, że kicha, że tak powiedział…

- Widzisz – zrobił filozoficzną pauzę – jaki ten polski język wieloznaczny, jaki pojemny. Nawet jedno słowo, jeden wyraz, a ile możliwości.

- Na przykład klapa w kiblu. Znaczy się sedes – zacząłem się rozwijać.

- Albo nic! Robisz coś i nic ci nie wychodzi, rozumiesz? Wychodzi klapa.

- Może być też klapa bezpieczeństwa – pojechałem w zupełnie inną stronę.

- Słyszałem, chyba na kolei, a pewnie i w wojsku – ruszył przed siebie, poszliśmy nad zatoką, gdzie kiedyś mogła być polana. Gdzie harcerze mogli namioty rozbijać.

- Mit klappe – rzuciłem i Rycha to zatrzymało. – Na przykład garnek mit klappe.

- Co to za narzecze? Śląskie czy polsko-niemieckie? Może jakaś wersja do nauki języków obcych? Garnek mit pokrywka? Urocze zestawienie. Ciekawe co jeszcze wymyślisz?

- Kolej na ciebie – wyszedłem przed niego, zmieniając na prowadzeniu jak w kolarskim wachlarzyku na jakimś „Tour de France”. Mieliśmy teraz widok na wyspę kormoranów. Można tu było stać cały dzień, nie przeszkadzając naturze. Mieć jakiś blok rysunkowy, szkicownik… Nie byliśmy jednak artystami, braliśmy wszystko na słuch, na wzrok, na czucie, na obraz świata jaki jest sto metrów dalej i dziesięć metrów bliżej. I to nam wystarczyło.

- Klapa muzyczna – odpalił wędrujący za mną.

- Czyli kicha nie koncert?

- Nie. Zupełnie nie. Zupełnie z innej mańki – ucieszył się, że mnie zaskoczył. – Mianowicie w chorwackim języku klapa to grupa muzyczna. Jest na przykład klapa „Kalafati”, klapa „Maslina”, klapa „Sibenik”, klapa „Święty Roch”. I ci klapacze głównie na gitarach chodzą, mandolinach, albo w ogóle, bez instrumentów, a’capella, rozumiesz? Każda klapa śpiewa rzewnie, przejmująco, łzy wyciska, rozumiesz? O to chodzi w tej ich muzyce. Klapy śpiewają przede wszystkim o morzu, o wyspie. O każdej wyspie, a jest ich w Chorwacji ponad tysiąc. Albo  śpiewają o grupie wysp, na przykład o Kornatach. Albo o knajpie, o kuchni, o matce. O, właśnie, sobie przypomniałem! Matka jeszcze ważniejsza niż morze. Majko moja! Tak śpiewają. Widzisz teraz do czego służy klapa na świecie! Zaraz się rozpłaczę…

Zniknął nam las. Doszliśmy na Iwanki, kawał drogi. Gdyby się puścić trochę na zachód doszlibyśmy do jeziora Łąkorz, ale do jeziora Łąkorz dojść nie chcieliśmy, za to Małe Partęczyny jako część Wielkich Partęczyn obejść nam wypadało. Po to w końcu się wybraliśmy, żeby w trasie być długo, żeby zmęczyć się, kończąc wędrowanie przed zachodem słońca.

- Teraz mów ty – wyprzedził mnie kilkoma krokami. Znów przykrył nas las.

- Pamiętam czasy dzieciństwa, siermiężne, ubogie. Odzież była siermiężna jak te czasy. Ty tego nie możesz pamiętać, młodszy jesteś…

- … a od czego wyobraźnia?

- No więc było tak, że rodzicom udało się kupić dresy jednoczęściowe. Były w kolorze bordo. Wchodziłeś w nie jak kowboje w kalesony. Miałem siedem, może osiem lat. Biegaliśmy po podwórku w tych jednoczęściowych dresach. Miały one takie udogodnienie, że z tyłu miały klapę. Na guziki, żebyś mógł się szybko rozpiąć i grzmotnąć w kibel…
Przystanąłem podpierając się na kijach wymyślonych przez norweskiego, północnego wędrowca.

- No i? – czekał na puentę.

- Ta klapa okazała się kompletną klapą. Było za dużo guzików. Znam przypadki, że kumple dobiegli gdzie trzeba, ale zanim się rozpięli już poszło!

- Zesrali się, niech zgadnę? Ty też?

- Koncertowo – przyznałem  - nie byłem wyjątkiem. Te dresy jednoczęściowe, wiśnia czy bordo, jak zwał tak zwał, nie były towarem rozchwytywanym, zniknęły wkrótce ze sklepów.

- Ale przeszły do literatury! – Rychu Rzeszotara ponownie mnie zaskoczył. I tu wcale nie zadziałała wyobraźnia, tylko wielkie jego oczytanie, bo przecież nie głupi przypadek.

- Nie gadaj!

- Jest u Bohumila Hrabala, rozumiesz, takie opowiadanie, gdzie występuje klapa, o której ty mówisz. Zatem weszła do historii literatury czeskiej, a zatem i światowej, tyle że nie jako klapa, ale most zwodzony. Rozumiesz? Puść w ruch wyobraźnię!

- Most zwodzony – powtórzyłem kilka razy mając przed oczami kamienice i podwórko lat dziecinnych, kumpli biegających za piłką w jednoczęściowych dresach. Z mostem zwodzonym z tyłu, na guziki.

Po obejściu Małych Partęczyn wyszliśmy już na ostatnią prostą, aby powrócić nad  Wielkie Partęczyny. Kilkanaście godzin wokół dużego jeziora. Po to, żeby się przejść i pogadać. Nic więcej.

Bogumił Drogorób

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 9.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 8.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 7.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 7.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklamadotacje rpo
Reklama