Szanowna Redakcjo, piszę do Was mój list, bo mam nadzieję, że go wydrukujecie i ludzie sobie poczytają jak zwykły człowiek może być poniżony.
- Po ponad czterdziestu latach wytężonej pracy zawodowej, prowadzeniu domu: pranie sprzątanie, gotowanie i wychowanie trójki dzieci po raz pierwszy w życiu pojechałam do sanatorium. Pewnie jak wiele innych kobiet w moim wieku – zbliżam się do 70-siątki, mimo skończonych studiów, pracowałam ciężko zarówno zawodowo, jak i w domu. Gotowałam, piekłam, szyłam ubrania i robiłam na drutach. Nigdy nie było mnie stać na żadną pomoc, ani do dzieci, ani do sprzątania. Dzień był za krótki, żeby zdążyć ze wszystkim dlatego często zarywałam noce, bo np. na rano trzeba było uszyć dla córki strój na występy, albo zrobić szale i czapki, bo zima przyszła nagle. Mąż też ciągle coś majsterkował, bo czasy były inne i wiele rzeczy się naprawiało. Urlopy spędzaliśmy odnawiając, czy remontując skromne mieszkanie i robiąc zapasy do spiżarni. Niestety od kilku lat poważnie choruję na stawy. Ledwo chodzę i coraz trudniej poruszam palcami u rąk. Po zjedzeniu kilogramów różnych leków dostałam skierowanie do sanatorium. Odczekałam co swoje, aż nadszedł czas wyjazdu. Poza tym, że trochę denerwowałam się jak to będzie, jechałam pierwszy raz, to radość była ogromna, że wrócę w lepszej kondycji.
Ośrodek sanatoryjny wyglądał bardzo skromnie i przytłaczająco. Pokój w którym mieszkałam również. Widać, że od lat nie było żadnego remontu. Ale cóż, najważniejsze, że będę miała zabiegi, które postawią mnie na nogi.
W stołówce miałam miejsce przy stoliku z trójką innych kuracjuszy. Wszyscy bardzo mili. Mimo to źle czułam się na posiłkach. Jak się okazało moi współtowarzysze to byli tzw. komercyjni kuracjusze. Oni posiłki mieli w formie „szwedzkiego stołu”. Mnóstwo dań do wyboru i w zasadzie bez ograniczeń. Na śniadanie wędliny, sery, owoce świeże i suszone, musli, kawa z ekspresu, sałatki itp. Podobnie duży wybór dań mieli na obiadokolację.
Ja natomiast dostawałam swój bardzo skromny posiłek już wydzielony. Często dwie kromki chleba, jakiś plasterek wędliny, czy sera, czasami plasterek pomidora, kawa z dzbanka. Podobnie było na drugi posiłek. Trochę zupy i jakieś mizerne drugie danie: mielone, gołąbek, czy makaron z sosem. Mimo, że normalnie nie jem dużo, to musiałam dokupować jedzenie.
Podczas rozmów okazało się, że moi sąsiedzi od stolika zabiegi zaczęli już w dniu przyjazdu, a kończyli w dzień wyjazdu. Ja niestety później zaczęłam, ale za to wcześniej skończyłam. Oni mieli po 5-6 zabiegów dziennie, ja tylko 2. Ponadto ich pokoje były w porównaniu z moim, luksusowe.
W sanatorium, po całym uczciwie przepracowanym życiu i wychowaniu dzieci na porządnych ludzi, poczułam co to znaczy być gorszym sortem. Nie mam żalu, że tamci mieli lepiej. Ale jest mi przykro, że nikt nawet nie pomyślał, aby gorszy sort odizolować od reszty towarzystwa. Bo „czego oczy nie widzą, to sercu nie żal”.
Pobyt w sanatorium trochę poprawił moje zdrowie fizyczne, ale świadomość bycia gorszym sortem we własnym kraju, znacznie popsuła moje samopoczucie.
Wanda
(nazwisko tylko do wiadomości redakcji)
Napisz komentarz
Komentarze